Zapraszam na Rozdział 8.1 Wspomnień Młodego Malfoy'a.
W którym nasi bohaterowie nadrobią stracony rok nauki w Hogwarcie.
W którym nasi bohaterowie nadrobią stracony rok nauki w Hogwarcie.
Życzę miłego
czytania!
***
Muzyka w Tle: Alice
Cooper - Poison
Rozdział VIII.I: Rozdział do poprawy, ale jeżeli masz ochotę, to możesz przeczytać :)
_________________________________________________________________________________________________________________
Jeśli myśleliście, że
to był koniec moich lamentów, to muszę was rozczarować.. To nie był koniec..
Tym razem jednak postanowiłem wam pokazać moje wspomnienia w Myślodsiewnii.
Ponieważ samo opowiadanie tego od początku zajęło by sporo czasu, z resztą sami
się o tym już przekonaliście.
*****
Od pamiętnej bitwy o
Hogwart minęły dwa miesiące. Od tamtej pory siedzę z matką w rodzinnej posiadłości
we Francji, gdyż Malfoy Manor zostało zabrane przez Ministerstwo. Ojciec z
powrotem trafił do Azkabanu, a ja czekam na wyrok. Do tego czasu rzucono na
mnie zaklęcie uniemożliwiające mi nawet wyjście na ogród. Byłem uziemiony. Nie
mogłem zrobić nic, nic poza myśleniem o utracie ukochanego…
Gdy zamykam oczy
widzę jak moja miłość zostaje mi odebrana, a ja nawet nie kiwnąłem palcem, by
ją odzyskać. W sumie, to nawet nie było czego odzyskiwać, Potter wyraźnie dał
mi do zrozumienia, że nic do mnie nie czuje..
Nie mam już na nic
sił. Jedyne co chciałem, to w końcu odpokutować za swoje czyny jako
śmierciozerca.
Tak, byłem gotowy na
Azkaban. Nie miałem się co oszukiwać, że jakimś trafem uda mi się ominąć kary.
Czekałem i czekałem aż pewnego poranka do drzwi zapukał ciemnoskóry
urzędnik - Kingsley Shacklebolt. Po upadku Gada objął on tymczasowe stanowisko
Ministra Magii, wiec zdziwiło mnie, że to właśnie On miał odprowadzić mnie do
Azkabanu.
- Witam Panią. Pani
Malfoy – Przywitał się uprzejmie jak dyby nigdy nic po czym spojrzał na mnie –
Panie Malfoy – Kiwnął głową w powitalnym geście
- Witam Panie
Shacklebolt – Przywitała się, a następnie przeszła do rzeczy - Rozumiem, że
wyrok już zapadł…
- Przykro mi. Decyzja
już została podjęta – Powiedział z poważną miną podszedł do mnie. Przełknąłem
głośno ślinę i powiedziałem
– Jestem gotowy
ponieść wszelkie konsekwencje za moje czyny… - Starałem się być twardy
przygotowując ręce, aby założył mi kajdanki. Ten tylko popatrzył się na mnie
jak na wariata i rzekł
- Ma Pan niezwykłe
szczęście Panie Malfoy, nie wielu z byłych popleczników Voldemorta dostało
wyrok ułaskawiający – Powiedziawszy to wręczył mi kopertę, a gdy ją chciałem
wziąć cofną ją mówiąc – Ktoś nad Panem czuwa, proszę nie zmarnować tej szansy –
i znów wręczył mi kopertę tym razem dając mi ją do ręki
- Jak to
ułaskawiający ? – Szybko otworzyłem kopertę i czytałem co było w niej napisane.
- Zaznanie dwóch osób
bardzo Panu pomogło. Poza tym nie brał Pan udziału w żadnych ze znanych
nam działań poza Bitwą o Hogwart – Odkrzyknął wyjmując różdżkę, machną ją
mrucząc coś pod nosem - Od dnia dzisiejszego zostało ściągnięte zaklęcie
alarmowe. Może Pan już poruszać się swobodnie.
- Kogo były te
zeznania i co z Malfoy Manor? – Spojrzałem na urzędnika trzymając zaciśnięty
list w dłoni
- Przykro mi, ale
osoby te prosiły o anonimowość. Nie mogę Panu powiedzieć. Odnośnie Pańskiego
domu.. jeszcze się nim nie zajęliśmy, na chwilę obecną ciągle łapiemy pozostałych
Śmierciożerców. Jeśli nie ma Pan więcej pytań, to pójdę już. Mam jeszcze kilka
ważnych spraw do załatwienia – Odchodząc pożegnał moją matkę i wyszedł. Jak
tylko drzwi się zamknęły matka podeszła do mnie i wzięła ode mnie list i
spytała – Co zamierzasz teraz zrobić? – patrzyła się na mnie
- Nie wiem… Jak dla
mnie mógłbym trafić do Azkabanu – Nie skomentowała tego, a ja natomiast
wróciłem do pokoju i mimo wolności tak właśnie spędziłem popołudnie, gdyż nie
miałem ochoty na świętowanie. Następnego dnia, gdy się obudziłem poszedłem
prosto do salonu, przywitałem matkę, wziąłem Proroka Codziennego i rozsiadłem
się na fotelu. Tematem dnia było moje uniewinnienie oraz coś o Hogwacie. Raczej
nie interesowało mnie co Pisano na mój temat wiec otworzyłem ją na artykule
związanym ze szkołą. Pominąłem wstęp i od razu zacząłem czytać główną część
artykułu
‘‘[..]Szkoła Magii i
Czarodziejstwa Hogwart, czyli miejsce gdzie nie dawno został pokonany groźny
czarnoksiężnik znów otwiera swoje bramy dla starych oraz dla nowych uczniów.
Dyrektor – Minewra Mcgonagall, zapewnia rodziców, że ich dzieci będą w
nim bezpieczne. Według źródeł do szkoły mogą wrócić także roczniki, które nie
ukończyły edukacji. Według informatorów listy zostały wysłane dwa dni wcześniej
[…]’’
Po tym zdaniu
rzuciłem gazetę na stół po czym usłyszałem głos matki - Pójdziesz? – Zapytała
nawet nie spoglądają w moją stronę..
- Wątpię, aby ktoś
chciał byłego Śmierciozercę w Hogwarcie.. Już pierwszego dnia Dyrektorka
dostanie listy od rodziców mówiące o usunięciu mnie ze szkoły. Poza tym nie
dostałem listu, wiec o czym tu w ogóle mowa – Wstała, podeszła do stołu wzięła
list i mi go podała
– Dzisiaj rano przyszedł - następnie wróciła na swoje miejsce. Wziąłem głęboki wdech, otworzyłem kopertę i przeczytałem cicho
– Dzisiaj rano przyszedł - następnie wróciła na swoje miejsce. Wziąłem głęboki wdech, otworzyłem kopertę i przeczytałem cicho
Drogi Panie
Malfoy.
Związku z Pańskim
uniewinnieniem chciałabym zaprosić Pana do nadrobienia Pańskiego siódmego roku
w
Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mam nadzieje, że przyjmie Pan to zaproszenie.
Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mam nadzieje, że przyjmie Pan to zaproszenie.
W każdym bądź razie
dołączam listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny zacznie
się tak jak zwykle 1 Września.
Pańskiej sowy
oczekuję najpóźniej do 31 Lipca.
Z poważaniem Dyrektor
Szkoły
Magii i
czarodziejstwa Hogwart
Minewra McGonagall
Spojrzałem na datę.
Mieliśmy 30 Lipca, czyli było za późno. Z Francji do Hogwartu sowa będzie
lecieć dwa dni. W sumie i tak nie zamierzałem się tam pojawić. Patrzyłem się na
list i później stwierdziłem
- Nie zdążę odesłać
sowy, poza tym i tak nie zamierzam tam wracać – Odłożyłem list z powrotem na
stół.
- Czyli nie
potrzebnie ją wysłałam. – Popatrzyłem się na nią z pytającym wyrazem twarzy –
Widziałam, że będziesz się nad tym zastanawiał, wiec wysłałam za Ciebie.
Wyjaśniłam w nim również, dlaczego tak późno. Myślę, że Dyrektor McGonagall
zrozumie
- Czemu to zrobiłaś?
Wiesz, że nie będę tam mile widziany, poza tym On tam będzie… - Głos mi się
łamał. Nie mogłem uwierzyć w to, że zrobiła nie pytając mnie o zdanie
- Wiem. Może to dla
was jest szansa, a resztą bym się nie przejmowała – Powiedziała łagodnym tonem
- Nie ma jej! Wybrał
ją, nie mnie… Straciłem go już w czwartej klasie – Mówiłem ochrypłym głosem
- A mimo
wszystko nie potrafisz o nim zapomnieć. Nawet jeszcze nic nie zrobiłeś..–
Przerwałem jej
- Zrobiłem!
Powiedziałem co czuję, a mimo wszystko zostawił mnie jak wtedy. Oto jego
odpowiedź – Wiedziałem, że nie powinienem się tak unosić, ale mimo wszystko
dalej było świeże i zbyt bolesne - Nie ma już szansy, a ja chce się w końcu
pozbierać - dodałem
- Tego się nie
dowiesz, póki sam nie przekonasz w stu procentach… Przemyśl to, poza tym to
będzie idealna okazja, aby zająć czymś myśli zamiast się zadręczać. Nie musisz
zjawiać się na początku roku, zawsze możesz pojawić się na drugi lub trzeci
dzień. Uprzedziłam już o tym w liście Panią Profesor - Powiedziawszy to odeszła
jak zawsze zostawiając mnie rozdartego… Jedna strona podpowiadała mi, że ma
rację, a druga…. cóż druga… była zupełnie odwrotna… Tak mijały dni, a jako iż
nie miałem odwagi wyjść z domu kazałem skrzatom iść kupić potrzebne materiały.
Problemem stanowiła różdżka… nie miałem swojej, a matki ostatni raz widziałem w
Pokoju Życzeń podczas bitwy… co znaczyło, że została spalona.
Zakapturzony
poszedłem do pierwszego lepszego sklepu z różdżkami we Francji. Nie powiem, że
właściciel sklepu ucieszył się na mój widok. Zanim znalazłem w miarę
odpowiednią różdżkę przez ten czas musiałem znieść to mordercze spojrzenie
właściciela. Kiedy zapłaciłem szybko wróciłem do domu, gdzie czułem się
bezpiecznie - Cóż chyba muszę się do tego przyzwyczaić – Pomyślałem.
Nastał 30 Sierpnia,
sam nawet nie wiem, kiedy to zleciało. Miałem zatrzymać się u Pansy.
Pod wieczór byłem
przygotowany, więc wziąłem swój kufer. Matka czekała na mnie już przy kominku
uśmiechając się życzliwie – Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić wcześniej - Powiedziała,
a później dodała – Będzie dobrze, zobaczysz - I chwilę po tych słowach
znalazłem się u Pansy w salonie witając jej rodziców, następnie wyszli
zostawiając nas samych.
- Dracuś - Skoczyła
przytulając mnie - Dobrze cie widzieć - Trzeba było przyznać, że jaka by
wnerwiająca nie była,
to zawsze mogłem na nią liczyć.
- Ciebie również –
Położyłem kufer.
Jako, że było późno
nie było okazji porozmawiać, więc przełożyliśmy rozmowę na następny dzień.
Następnego dnia rano,
gdy się obudziłem zeszedłem do salonu. Rodzice Pansy gdzieś wyszli, wiec
mieliśmy całe popołudnie dla siebie
- Witam – Przywitałem
się wchodząc do salonu – Jak tam ? – Spytałem siadając naprzeciwko niej.
- Dobrze, a nawet
bardzo – uśmiechnęła się po czym ona zapytała – A jak się ty trzymasz ? –
Dobrze wiedziałem o co jej chodzi. Może nie zna mnie tak dobrze jak matka, ale
wiedziała, że było mi ciężko.
- Jakoś… Nie wylewam
już z siebie łez od miesiąca, więc chyba jest dobrze – Nie kłamałem jednak, gdy
zamykam oczy widzę Harry’ego i tą głupią rudą małpę całujących się… wtedy
najbardziej żałuję, że nie zabiłem tej małej rudej wiedźmy, kiedy tylko
nadarzyła się mi okazja..
- Oj zobaczysz
znajdziesz sobie kogoś lepszego niż Potter – Chyba sama nie wierzyła w te słowa
- A wiesz może… co
się z nim dzieje? – Spytałem z gulą w gardle i łamiącym się głosem
- Prawdę mówiąc, to
nie. Wiem, tyle że wraca do Hogwartu oraz parę plotek od Millicenty -
Powiedziała lekko obojętnym tonem.
- Jakich plotek? –
Spytałem nie wierząc, że interesują mnie jakiekolwiek plotki
- Wiesz… po wojnie
Millicenta zakolegowała się z Luną. Właściwie każdy jakoś przełamał bariery i
przestał zwracać uwagę, kto z jakiego domu pochodzi.. Poza Weasley’em, tego
człowieka nie da się lubić. Wracając do tematu. Millicenta słyszała od Luny, że
Weasley i Potter często się kłócą. Dokładnie, to od miesiąca – Popatrzyłem na
nią uważnie z zainteresowaniem - Ruda twierdzi, że
Harry dalej kogoś ma.. znaczy się myśli o kimś innym. Jednak dla mnie to nie
dorzeczne. Ok.. Była Chang, ale skończyło się na pocałunku. Później jakoś to
umilkło, a bliznowaty zajął się sprawami
związanymi z Voldkiem, wiec czysto teoretycznie nie miał zbytnio jak.. W sumie
jeszcze przed wojną słyszałam pewne pogłoski od jakiegoś Gryfona z niższych
klas, który lunatykuje, że… - Traciłem przez te szczegóły cierpliwość, więc
przerwałem jej nim zdążyła dokończyć
- Przejdziesz do
rzeczy, czy nie? Wiesz jakoś nie obchodzi mnie, że jakiś pierwszak lunatykuje…
- Rany, coś ty taki
zgryźliwy, a może tobie chyba już przeszło co.. ? – Popatrzyła na mnie uważnie
– A nie zdawało mi się. Wolałam ciebie chyba histeryzującego w tej Sali, byłeś
przynajmniej mniej wredny i bardziej ludzki.. chociaż powiedziałabym, że... –
Popatrzyłem się na nią spod byka z miną pytającą ''Skończyłaś już'', po czym
spoważniała – Rany, ale ty wredny jesteś – Podsumowała, a ja natomiast
wywróciłem oczyma
– Jestem wredny z
natury, powinnaś już o tym wiedzieć, to jak skończysz tą cudną przypowieść o
lunatyku z Gryffindoru, czy temat zamknięty ? – Spytałem. Ona tylko westchnęła
i dokończyła
-.. mówił, że Potter
wymykał się z wieży przed północą. Tyle że to nie możliwe, bo z kim...Chociaż…
Czekaj… Chyba, że… Ty… On… - Spojrzała na mnie znacząco, po czym krzyknęła - Na
Brodę Merlina! To z nim się spotykałeś!
- Brawo detektywie,
chcesz medal? Myślałaś, że co? Wzięło mnie na Pottera przez platoniczne
zauroczenie?
- Nie –
Naburmuszyła się jak małe dziecko – Ale to było zastanawiające… Podsumowując.
Ruda jest na przegranej pozycji.
-
Według plotek wariatki, która myśli, gnębicośtam istnieje.. – Popatrzyła na
mnie, wzięła wdech
- Cóż… Było nie
zaszywać się we Francji i niczego nie wiedzieć – Powiedziała spokojnym tonem.
- Tak się składa moja
droga, że to dopiero drugie wyjście od czasu aresztu. Wybacz, że nie jestem na
czasie – Byłem wściekły. Dobrze wiedziała o tym, a gazety pewnie nie
szczędziły o tym pisać.
- No już, już. Złość
piękności szkodzi, a jeśli masz się brać z powrotem za Pottera, to lepiej żebyś
nie wyglądał przy nim jak człowiek z Nokturnu – I na chwilę odleciała
- Pansy.. Pansy..
Parkinson – Krzyknąłem wyrywając ją przy tym z transu. Następnie spojrzała na
mnie pytająco – Odleciałaś... Czemu miałbym wyglądać jak jeden z tych żebraków
z ulicy? – Spytałem z nie ukrywaną ciekawością.
- Zobaczysz. Masz
sporo do nadrobienia. Zaczynając od tego, że kończę z udawaniem zakochanej w
tobie kretynki – Następnie posłała mi wzrok typu ''Proszę zapytaj''.
Westchnąłem
- Aha, ok. A skoro
patrzysz na mnie wzrokiem pt. ''proszę zapytaj czemu, a jak tego nie zrobisz,
to i tak ci powiem''. To więc pytam. Czemu? - Zadowolona z życia uśmiechnęła
się
- Ponieważ Teo będzie
zazdrosny – Powiedziała z słodkim uśmieszkiem
- Poważnie Ty i Nott
? – Szczerze mówiąc jakoś specjalnie zaskoczony nie byłem. Natomiast później
dodałem - Biedny Teodor – Nie skomentowała tego, ale mruknęła za to
- Biedy
to jest Potter. Poważnie… jak można być takim upierdliwcem jak Ruda – Spojrzała
na mnie – Nie ważne… - Zrobiła krótką przerwę po czym dodała mrucząc pod nosem
– Ten to ma szczęście…
- Co mam przez to
rozumieć? – Patrzyłem na nią z miną mówiącą, że mam ochotę ją zamordować
- Nie ważne –
Odpowiedziała bez zastanowienia - Uważam, że on nie jest z nią szczęśliwy..
Może..
- Przestań! –
Krzyknąłem przerywając jej… zacisnąłem dłoń w pięść i uderzyłem nią w blat
stołu - Przestań.. - powiedziałem już cichym głosem, a później dodałem - Chcę
tylko zaliczyć ten rok, dla matki…
- Ok. – Powiedziała
uśmiechając się lekko, po czym dodała – Damy radę.
Dalej żadnych z tych tematów nie zostało więcej poruszone. Rozmawialiśmy tak przez cały ranek, a popołudniu przyszła
reszta naszej świty. Pansy musiała pewnie im powiedzieć, żeby nie poruszać
tematu wojny, a przede wszystkim Pottera. Tak nam minął dzień. Następnego
dnia obudziłem się wyjątkowo wcześnie, właściwie przez stres związany z tym
dniem w cale nie mogłem zasnąć. Musiałem nastawić się na komentarze, czy nawet
pogróżki. Nim się spostrzegłem był czas na wyjście. Gdy tylko pojawiłem się na
peronie, starałem się być dumny, kiedy każdy spoglądał z moją stronę . Jednak
przerosło mnie to i chciałem się wycofać, ale Pansy zaciągnęła mnie do
przedziału z szybkością błyskawicy. Nie zdążyłem nawet rozglądnąć się, kto się
pojawił, choć z drugiej strony może i było to lepiej.
Droga do Hogwartu
dłużyła mi się nie miłosiernie, wiec postanowiłem się zdrzemnąć po źle
przespanej nocy. Pansy obudziła mnie mówiąc, że już prawie jesteśmy i kazała mi
się przebrać w szatę. Sama już ją miała na sobie.
Kiedy skończyłem się
przebierać wyszedłem z przedziału, a później na peron słysząc szmer komentarzy.
Starłem się je ignorować. Jednak najgłośniejszy z nich należał do Weasley'a
- Mam nadzieje, że
twoje ułaskawienie to tylko głupi żart Malfoy. W cale się nie zdziwię, aż w
końcu po ciebie przyjdą – Milczałem – Spójrzcie na niego jaki potulny. W końcu
zabrakło języka w gębie, co ? - Już chciałem mu odpowiedzieć, że milczę tylko
po to żeby nie zarazić się od niego głupotą, ale usłyszałem dziewczęcy
krzyk
- Ronaldzie Biliusie
Wesley! – a zaraz później przepchała się przez tłum Hermiona Granger – Dałbyś
wreszcie z tym spokój. Nie bez powodu go ułaskawili – Ostatnie zdanie
powiedziała ściszonym głosem
- Dostał ułaskawienie
dlatego, że… - Nie dokończył ponieważ spojrzała na niego spod byka – Nie ważne…
- Odszedł naburmuszony, a ona tylko westchnęła. Natomiast ja postanowiłem
odejść, gdy nagle Granger zawołała mnie
– Malfoy… -
Popatrzyła na mnie - nie przejmuj się nim – Uśmiechnęła się lekko, a ja
poczułem się zmieszany. Nie chciałem litości, a już na pewnie nie chciałem jej
od niej. Na koniec dodała jeszcze - a i Profesor McGonagall oczekuje
Ciebie przed ucztą w jej gabinecie – Skinąłem tylko głową, dając jej znak, że
przyjąłem to do wiadomości i w tym samym momencie ruszyłem prosto do
gabinetu dyrektora. Gdy dotarłem do korytarza Chimery schody już na mnie
czekały. Nie miałem co się zastanawiać, więc wszedłem od razu. W gabinecie
nic praktycznie się nie zmieniło.
- Chciała mnie Pani
widzieć – Powiedziałem i podszedłem do biurka, czekając aż w końcu się pojawi..
- Witam Pana. Panie
Malfoy. Cieszy mnie, to że zdecydował się Pan pojawić – Ruszyła szybkim
krokiem po czym usiadła za biurkiem
- Właściwie to … -
Spojrzała na mnie uważnie – Nie ważne.. Chciała mnie Pani widzieć
- Owszem – Przeszła
od razu do rzeczy - Wiele osób pewnie będzie miało do Pana żal za wcześniejsze
wydarzenia. Myślę, że nawet będą próbować się w pewien sposób mścić, dlatego
też… - Przerwałem jej
- Dlatego, też z
całym szacunkiem nie potrzebnie wysyłała mi Pani list… - Powiedziałem
podniesionym tonem.
- Da mi Pan
dokończyć? – Spojrzała na mnie, a ja kiwnąłem dając jej możliwość dokończenia
swojej wypowiedzi.. – Dlatego też za namową pewnej osoby postanowiłam dać Panu
funkcję Prefekta, którą będzie Pan dzielił z Panną Parkinson – Podała mi
plakietkę – Zna już Pan obowiązki oraz wszelkie korzyści idące z tą funkcją,
chyba że potrzebuje Pan ich przypomnienia – Spojrzała na mnie
- Znam, ale .. –
Zaciąłem się
- W takim razie jutro
Pan Potter lub Panna Granger poda Panu oraz Pannie Parkinson hasło do łazienki
prefektów oraz kilka dodatkowych informacji, a teraz może Pan już iść. Uczta
powitalna zaraz się zacznie – Na koniec rzuciłem jej dowiedzenia i odszedłem
czując jak odprowadza mnie wzrokiem.
Uczta powitalna jak
zwykle była huczna, a ja mimo wszystko czułem na sobie morderczy wzrok
wiewióra. Starałem się go ignorować
- Głupi rudzielec –
Napomknęła Pansy wtulając się w ramię Teodora – Nie przejmuj się nim
- Właśnie –
Skomentował Zabini – Zaraz Granger doprowadzi go do porządku – Spojrzał na stół
Gryffingdoru – Ooo już to zrobiła, a nie zaraz… z kim się on tam wykłóca.. Nie
widzę. Ej Crabbe weź głowę na dół, bo nic nie widzę.. – Zanim jednak do
Crabbe’a dotarło było już za późno. – No wielkie dzięki.. taka afera przy
stole lwów, a ty tym swoim łbem widoki zasłaniasz..
- A co ja jestem
winny ? – Spytał z pełnymi ustami, nieświadomy niczego,
- Teraz już niczego –
Odpowiedział ciemnoskóry chłopak po czym zajął się z powrotem swoim talerzem.
Natomiast ja męczyłem dalej kanapkę czując na sobie czyś wzrok, lecz gdy
spojrzałem się na stół naprzeciwko wiewiór był całkowicie pochłonięty,
pochłanianiem zawartości talerzy. Cóż może mi się wydaje - Pomyślałem i dalej
męczyłem kanapkę aż w końcu usłyszałem komentarz Zabini'ego
- Raju… Zlituj się
nad tą kanapką – Spojrzałem na niego pytająco i już chciałem mu powiedzieć, aby
zajął się sobą gdy nagle Pansy dołączyła
- Nie ma co mu jej
wpychać na siłę, u mnie w domu też ledwo zjadł cokolwiek. Zgłodnieje w końcu to zacznie jeść – Zaświegotała dziewczyna
- No – Zaczął Crabbe
mając pełną buzię. Przełknął - przecież Malfoy to Drań bez litości, więc
i kanapkę musi męczyć – Wszyscy oprócz mnie automatycznie spojrzeli na Crabbe’a
z minami zwiastującymi dla niego jakieś nieszczęście, a później na mnie. Po
jego komentarzu już całkowicie odechciało mi się jeść, wiec odłożyłem kanapkę
na talerz, burknąłem coś o tym, że nie jestem głodny i ruszyłem w stronę drzwi.
Zanim jednak odszedłem zdołałem usłyszeć jak naskakują na Crabbe’a oraz dalej czułem
na sobie czyjeś spojrzenie. Gdy dotarłem do dormitorium pierwszą rzeczą, którą
zrobiłem to przebrałem się w piżamę i poszedłem spać.
Następnego dnia Pansy
czekała na mnie z moim planem zajęć. Pierwsze były eliksiry na szczęście z
Krukonami, choć nie wiedziałem czy się cieszyć, czy płakać. Tak czy owak
zrezygnowałem z śniadania, nie widziałem po prostu sensu schodzić tam skoro i
tak ze stresu skręcało mnie w żołądku. Postanowiłem wiec, że pójdę od razu pod
salę. Pół godziny później zaczął się zbierać tłum, widziałem jak Pansy wraz z
pozostałymi szła w moim kierunki. Chwilkę później, gdy podeszła podała mi pod
nos kanapkę – Masz – Powiedziała surowym tonem – Wczoraj ci jeszcze darowałam,
ale dzisiaj to już przesada – Od niechcenia wziąłem od niej kanapkę i zacząłem
przeżuwać – I żeby to mi było ostatni raz – Połknąłem
- Mówisz jak moja
matka – Powiedziałem patrząc się z obrzydzeniem na kanapkę
- Dostałam od niej
sowę. Rozumiem, że jest ciężko, ale nie przesadzaj. Każdy miał nie raz złamane
serce – Mówiła szeptem, a gdy chciałem to skomentować dodała – Rozumiem, że
stanowisz dziwną część populacji, która zakochuje się raz na całe życie, ale
tak nie można – Słuchałem jej biorąc kolejnego kęsa
- Zadowolona? –
Spytałem, gdy połknąłem
- I to jak –
Uśmiechnęła się triumfalnie, a w miedzy czasie doszedł do nas Teodor
- Eh.. mam wrażenie,
że dba o ciebie lepiej niż o mnie… Czy mam być zazdrosny – Spokojnie spojrzałem
na niego bez żadnych emocji. Choć ciekawiło mnie, czy on wiedział o mojej
orientacji, lub co gorsza o Potterze. Jednak odpowiedziałem mu z kpiącym
uśmieszkiem na twarzy
- Uwierz mi Teodorze jak
by Pansy była w moim typie nawet by na ciebie nie spojrzała – Wziąłem kolejnego
kęsa kanapki, a wszyscy się na mnie popatrzyli jak by właśnie cud się ziścił, a
jako że w buzi miałem zawartość kanapki posłałem im spojrzenie ''Co się tak
gapicie''. Nic nie odpowiedzieli. Później, gdy ja połknąłem. Spytałem się
- Mam coś na twarzy,
czy któreś mnie oświeci o co wam chodzi? – I nim się spostrzegłem zjadłem, to
co przyniosła mi Pansy
- Nie.. Nic, tylko
znów jesteś sobą – Powiedział czarnoskóry chłopak, a zaraz później reszta
zaczęła pytać Pansy, czy czegoś mi do tej kanapki nie dosypała. Natomiast ja
cieszyłem się, że kupili to co im tak z łatwością sprzedałem, czyli aroganckiego
i pewnego siebie Malfoy'a.
Lekcje minęły o dziwo
spokojnie. Pansy w końcu przestała mnie niańczyć, co było niezwykle
pocieszające. Po zajęciach, w pokoju wspólnym leżało kilka listów
zaadresowanych do mnie. Nie było nadawcy, gdyż odkąd sowy były przechwytywane
najlepszym sposobem na komunikacje było zaklęcie. Otworzyłem jeden z nich i
przeczytałem zawartość, a resztę spaliłem nawet nie patrząc. Próbowałem się
uspokoić, sam dobrze wiedziałem, że tak będzie, a mimo wszystko byłem
zdenerwowany, co nie uszło uwadze Pansy
- Co to za listy ? –
Spytała zaciekawiona. Ukryłem list za plecami.
- Namolne fanki.
Piszą to jak lubią niegrzecznych chłopców i że chcą się ze mną umówić. Poważnie
powinny się leczyć – Skłamałem Mówiąc to tym swoim aroganckim tonem
- Aha… Przeczytaj co
dokładnie napisały, pośmiejemy się razem – Wstała i ruszyła w moim kierunku.
- Po co mam ci
zawracać nimi głowę – Cofałem się do tyłu, ale usłyszałem tylko ''Puff'' i
chwilę później wyrwała mi list. Czytając go na głos
- ''Powinieneś gnić w
Azkabanie''. Dość oryginalnie, ile takich listów od fanek jeszcze dostałeś? –
Milczałem – Draco…
- Nie wiem. Od razu
spaliłem resztę
- Zgłoś to… -
Popatrzyłem się na nią – Zrobisz to ? – Spojrzała na mnie uważnie
- Tak, zrobię.. –
Oczywiście kłamałem
- Kiepsko ostatnio
kłamiesz, a właśnie przedstawienie przed eliksirami równie świetne, ale mnie
nie przekonałeś – Popatrzyłem się z niedowierzaniem – No i co się tak patrzysz?
Znam cię lepiej niż myślisz – Prychnąłem.
Oczywiście mimo
namolnego paplania nie zgłosiłem tego ani razu, a listy od razu trafiały do
spalenia. Tak mniej więcej minęły kolejne tygodnie i nadszedł ten nie wdzięczny
dzień bycia prefektem, czyli moja kolej obchodu. Wziąłem więc różdżkę, choć
równie dobrze mógłbym jej nie mieć. Przechodziłem się po korytarzach mając
nadzieję, że nikogo nie spotkam – Heh.. niezła ironia losu – Pomyślałem –
Jeszcze dwa lata temu wręcz skakał bym wręcz z radości, ale teraz. –
Przystanąłem na chwilę po czym znowu ruszyłem.
Niestety szczęście
omija mnie szerokim łukiem. Idąc głównym korytarzem widziałem dwóch uczniów. W
sumie było mi wszystko jedno, nawet zamierzałem przymknąć na to oko, gdyby nie
fakt, że znęcali się najwyraźniej na jakimś pierwszaku. Wziąłem wdech i
zainterweniowałem
- Ej.. co się tam
wyprawia - Krzyknąłem pewnym głosem i podszedłem z wyciągniętą różdżką
- Nic co mogło by
Ciebie interesować Malfoy, możesz iść dalej – Zaśmiali się dalej trzymając
przestraszonego chłopaka w powietrzu
- Czyżby? Bo ja
twierdzę zupełnie coś innego. No już opuścić go na dół i zmiatać do swoich
dormitoriów, to puszczę to w niepamięć i nie wyciągniecie żadnych
konsekwencji
- A jeśli nie, to co
? Potraktujesz nas Crucio lub Avadą Śmierciojadzie? Przez twoich koleszków cały
dom w rozsypce, a rodzice nie żyją – Opuścił chłopaka i skierował swoją różdżkę
na mnie kontynuując – Pomyśl, co pomyśli o mnie moja siostra, gdy się dowie, że
jej brat jest w jednej szkole z jedną z tych kanalii – Chłopak zbliżał się do
mnie co raz bliżej, a drugi starał się go uspokoić, ale ten zdążył mnie
rozbroić szybciej niż moja przeklęta różdżka mnie posłuchała. Cofałem się
dopóki ściana mnie nie zatrzymała. Myślałem, że już po mnie, gdy nagle
usłyszałem Jego głos. Poszedł do nas z groźną miną oraz różdżką w ręce
- Co się tu się dzieje ? - Spojrzał na mnie, a ja milcząc nakierowałem go spojrzeniem na
tamtą dwójkę – Co tu robicie po ciszy nocnej? - Milczeli – Gadać! - Był
wściekły, natomiast dwoje Puchonów zaczęło coś bełkotać pod nosem. Starał się
coś zrozumieć, lecz tracił już cierpliwość do nich wiec powiedział tylko ''-
120 punktów od Hufflepuff''. Tamci byli oburzeni. Spytali się wiec za co, a on
zaczął wyliczać : - 10 za opuszczenie dormitorium po ciszy nocnej, - 50, za
groźby wobec prefekta od każdego z was – Puchoni popatrzyli na siebie, wyraźnie
dając do zrozumienia, że nie zgadzają się z tym. Potter tylko spojrzał na nich
i dodał podniesionym i pewnym głosem - jeśli zaraz nie znajdziecie się w
łóżkach odbiorę wam kolejne sto – W końcu zrezygnowani uciekli aż się za nimi
kurzyło. On natomiast tylko westchnął mamrocząc coś o tym, że to dzisiaj
kolejne ujemne punkty. Ja chciałem uciec cichaczem, gdy nagle usłyszałem – Nie.
Tak. Szybko. Malfoy… - Spojrzał na mnie – Możesz mi wyjaśnić co to było? –
Spytał.
- To co widziałeś
Potter. Tak kończy taki Śmierciojad jak ja.. a teraz jeśli pozwolisz pozbieram
resztki pozostałej mi jeszcze godności i skończę swój obchód – Powiedziawszy to
odwróciłem się i ruszyłem do przodu, gdy zorientowałem się, że nie wziąłem
różdżki – Niech to szlak – Pomyślałem zatrzymując się.
- Nie zapomniałeś
czegoś przypadkiem? – Spytał, a ja zacisnąłem zęby i wróciłem się po tą głupią
różdżkę – Nie jest zła, ale jakoś chyba za sobą nie przepadacie – Oglądał ją od
jednego końca do drugiego.
- Owszem, a teraz
możesz mi ją oddać? Czy tą też zamierzasz mi zabrać – Wyciągnąłem rękę
- Właściwie, to
chciałem… – Prychnąłem i przerwałem mu
– W nosie mam co
chciałeś. Oddaj ją – Stałem z wyciągniętą ręką z determinacją na twarzy, choć
jedynie o czym marzyłem, to ucieczka. Patrzył na mnie tymi swoimi zielonymi
gałami, a ja czułem iż tracę grunt pod nogami. Jednak nie dałem tego po sobie
poznać. On tylko popatrzył na mnie i zamiast oddać mi różdżkę wyciągnął z szaty
pojemnik oraz wręczył mi go. Popatrzyłem się na niego
- Chciałem Ci ją oddać
zaraz po uczcie, ale wyszedłeś wcześniej. Później zaś nie mogłem Cię złapać –
Wziąłem od niego pudełko nawet nie podziękowawszy. Powiedziałem tylko
- Bynajmniej nie
miałem ochoty być złapany zwłaszcza przez ciebie - Po czym ruszyłem w wcześniej
odebranym kierunku cały czas czując na sobie jego wzrok. Chwilę później
zatrzymałem się, przymknąłem oczy – Potter… – Nie odwróciwszy się wydukałem
cicho – …Dziękuję – Następnie ruszyłem dalej czują na sobie jego wzrok.
Od tamtego momentu nie mogłem się na niczym skupić, wiec od razu wróciłem
do dormitorium. Serce waliło mi jak szalone. Znów czułem, że tracę kontrolę nad
sobą. Wszedłem do pokoju wspólnego niczym błyskawica zdołałem jedynie usłyszeć
pytanie Pansy dotyczące obchodu, ale nie zatrzymałem się. Pobiegłem do pokoju,
wyciągnąłem kufer z szafy i zacząłem się pakować. W tym czasie słyszałem
natarczywe pukanie. Nie odpowiedziałem, Pansy zaczęła krzyczeć
- Malfoy do cholery
otwórz te cholerne drzwi! – Zaczęła w je walić
- Zostaw mnie! –
Pakowałem się nawet nie trudząc się składaniem ubrań
- Kurwa! Otwieraj,
jak nie to je wyważę ! – Zdenerwowała się i słyszałem jak wypowiada zaklęcie -
Bombarda! – W drzwiach pojawiła się dziura, a przez nią przeszła wściekła
Parkinson – Możesz mi wytłumaczyć, co ty odpierdalasz ? – Popatrzyła się na
kufer – Wyjeżdżasz ? – Po czym odwróciła wzrok na mnie – Dlaczego?
- Jak widać. Nie mam
zamiaru zostać tu ani chwili dłużej – Dalej zbierałem swoje rzeczy, lecz
dziewczyna je rozpakowywała
- Mógłbyś chociaż
powiedzieć dlaczego – Nie słuchałem jej, więc stanęła mi na drodze – Gadaj! Co
się stało
- To, że byłem
pieprzonym śmierciożercą. Powinienem gnić w Azkabanie, a nie udawać, że
wszystko jest w porządku – Nie spojrzałem na Ina ani razu. Byłem gotowy do
wyjścia, lecz ona nie dawała za wygraną
- Pytam się. Co się
wydarzyło jak byłeś sprawdzać korytarze. Jeśli twój powód będzie dobry puszczę
Cię bez słowa – Wziąłem głęboki wdech i opowiedziałem jej całe zdarzenie na
korytarzu oprócz części o Potterze. Słuchała uważnie, a gdy skończyłem
powiedziała - To nie jest dobry powód, a Ci Puchoni najwyraźniej byli nieźle
wstawieni. Przynajmniej ten jeden – Schowałem twarz pomiędzy kolana i
powiedziałem już spokojnie dalej trzymając się tej wersji
- Co nie znaczy, że
nie miał racji – Byłem u kresu wytrzymałości, kiedy nagle powiedziała
- To nie wszystko,
prawda? – Spojrzałem na nią, a ona patrzyła się na pudełko na łóżku – To jest,
to co myślę? – Wzięła je do ręki i otworzyła wyjmując moją starą różdżkę – Tam
był jeszcze On. Prawda? – Spojrzałem na nią milcząc, dając jej do zrozumienia,
że ma racje – Wiedziałam, że poza tymi Puchonami coś jeszcze się zdarzyło –
Położyła różdżkę na łóżku, a tuż koło niej pudełko
- Teraz już
rozumiesz? Nie dam rady być z nim w jednym budynku. Na zajęciach jeszcze Go ignoruje
zajmując się zadaniem, ale poza tym… już nie – Milczała i już chciałem wstać i
wyjść, gdy westchnęła powiedziała
- A jeśli zmienimy
Grafik… tak abyś nie miał dyżuru z żadnym Gryfonem ?
- To niczego nie
zmieni
- Cóż nie przekonamy
się jak nie zobaczymy – Powiedziawszy to ruszyła do wyjścia
- Ej, a ty dokąd? –
Spytałem
- Do Teo? Zostawiłam
go tam nawet nie uprzedziłam, że zaraz wrócę, a co ? – Odpowiedziała normalnym
głosem jak by to była najnormalniejsza rzecz na świecie
- Rozwaliłaś mi
drzwi. Mogłabyś je poskładać – Powiedziałem następnie odwróciłem się, aby
poskładać rzeczy z powrotem na miejsce
- Masz różdżkę.
Możesz sam to zrobić – Uśmiechnęła się – Dobrej nocy życzę – Po czym wyszła jak
gdyby nigdy nic, za to ja usiłowałem sobie przypomnieć jakie to było zaklęcie –
Wróciła wychylając się przez dziurę – Reparo… Draco, poważnie? – Popatrzyła na
mniej jak na idiotę po czym się ulotniła. Za to ja wypuściłem powietrze,
wziąłem różdżkę oraz rzuciłem na drzwi owe zaklęcie dawno nie czując się tak
pewnie – Jednak nie ma to jak własna różdżka – Pomyślałem, a następnie rzuciłem
zaklęcie, które sprawiło iż rzeczy składały się i wkładały do szafy.
Następnego dnia
popołudniu miałem już nowy grafik, nawet nie łudziłem się, że to dobry pomysł,
ale Pansy potrafi być upierdliwa. Mieliśmy właśnie wolną godzinę, wiec
wyszliśmy na błonia. Poza tym nic szczególnego się nie wydarzyło. Dalej
ignorowałem Zielonookiego Gryfona, choć jak mam być szczery czasem od
niechcenia na niego patrzyłem i trzeba było przyznać tej wariatce rację. Ruda
faktycznie się Go uczepiła jak jakiś szkodnik. Jego samego jakoś to nie
ruszało, ale nie można było powiedzieć, że był zadowolony. Z resztą to nie
pierwszy raz.
- Ja mu naprawdę
współczuję – Wtrąciła sama z siebie Pansy – Ruda jest jak mugolski kleszcz.
Dobrze mówię Blaise ? – Zwróciła się do czarnoskórego chłopaka
- Pansy.. Kleszcza da
się pozbyć, a ona.. cóż to beznadziejny przypadek .. - powiedział tonem jak by go to nie interesowało
- Nie macie niczego ciekawego do roboty ? – Spytałem wkurzony
- Nie macie niczego ciekawego do roboty ? – Spytałem wkurzony
- Hmm… - Zamyśliła
się – Nie. Teo ma właśnie dodatkowe eliksiry. Poza tym powiedziałam, co sam myślałeś. A ty Blasie nie
powinieneś mieć numerologii ? – Spojrzała na chłopaka
- Czysto teoretycznie
ją mam, ale nie chciało mi się na nią iść – Powiedział niby obojętnym tonem
- Przyznaj lepiej, że
chciałeś popatrzeć sobie na rudą – Pokazała mu język, a ja natomiast tylko
przysłuchiwałem się ich rozmowie
- Pff.. za kogo ty
mnie masz, w życiu bym nie opuścił zajęć dla niej – Pansy zrobiła poważna minę
- Nie? A
szkoda, bo właśnie tu idzie – Powstrzymywała śmiech, a Zabini się wyprostował i
poprawił, następnie Pansy zaczęła się śmiać – Idiota – Dalej się śmiała – Jak
mogłeś pomyśleć, że się odkleszczyła od Pottera – Nie miałem ochoty wysłuchiwać
ich wygłupów zwłaszcza, gdy chodziło o niego. Zamknąłem więc oczy i po prostu
starałem się ich nie słuchać - Myślisz, że śpi ? – Spytała się szeptem
- Nie wiem. Nie
siedzę w jego głowie – W pierwszej chwili miałem powiedzieć, że nie jednak
Blaise kontynuował – Na serio zamierzasz mu Go dać? Nie będzie lepiej jak dasz
sobie spokój
- Nie – Podniosła
lekko głos
- Eh.. Jak uważasz ja
sądzę, że będzie lepiej jak sobie darujesz i od razu spalisz ten list. Jakoś
wątpię, aby go nawet przeczytał.
- Nie przeceniaj mnie
Zabini. Robię to również dla ciebie
- Że też się na to
zgodziłem…
- Zgodziłeś się na to
ponieważ nie masz lepszego pomysłu
Nie wierzyłem w to co
słyszałem.. Czyżby listy wysyłane były przez osoby, które uważały się za moich
przyjaciół. Nie wytrzymałem i otworzyłem oczy, Wstałem, a oni popatrzyli na
mnie ze zdziwieniem.
- Zanim
zaczniecie rozmawiać o czymś, co dotyczy osoby obok upewnijcie się, czy aby na
pewno śpi – Powiedziałem z pogardą
- Nie rozumiem o co
ci chodzi – Powiedziała dziewczyna. Spojrzałem na nią
- O listy, a o co
innego – Zdenerwowała się – Heh.. a więc jednak. Jesteście obydwoje żałośni –
Odszedłem słysząc oskarżenie Zabini'ego skierowane do dziewczyny ''Idiotka''.
Później słyszałem jak Pansy mnie woła, ale nie reagowałem. Nie miałem ochoty
iść na zajęcia, wiec skierowałem się do dormitorium z powrotem zacząć
pakowanie.
Gdy nastał wieczór
pojawiłem się w Pokoju wspólnym, w którym nie było o dziwo nikogo. Nikogo z
wyjątkiem Pansy. Dalej miałem na sobie szatę, a kufer zmniejszyłem i schowałem
do kieszeni. Popatrzyła na mnie próbując coś powiedzieć, lecz nim zdążyła ja ją
wyprzedziłem
- Nie mam ochoty
słuchać tego co masz mi powiedzenia. Chyba, że masz ostatni liścik na
dowodzenia -
Milczała, a za raz
później wyciągnęła i podała mi list. Prychnąłem i wziąłem go – Mam go spalić,
czy dodałaś coś nowego? – Patrzyła na mnie pewna siebie ja zawsze. Wzięła wdech
- Otwórz, to się
przekonasz – Powiedziała normalnym lecz drżącym tonem.
Otworzyłem go. Było w
nim jedno krótkie zdanie.
Spotkajmy się o 23.00 tam gdzie zwykle…
Wiesz Kto..
Koniec Części I
CDN….
Jak wam się podobało?
(Swoją opinię możecie wystawić w postaci komentarza)
_________________________________________________________________________________________________________________
Na początku chciałabym was przeprosić za to, że ostatnio nieźle pogmatwałam. Sama jestem na siebie wściekła i jak miała różdżkę dałabym sobie porządne Crucio.
Drodzy Czytelnicy!
Co prawda tego rozdziału nie miałam w planie rozbijać, ale trwało by to dłużej. I tak przewiduje, że II cześć nie pojawi się szybko… No, chyba że będę w stanie napisać coś z sensem (jakbym wcześniej pisała z sensem...)
Fajny rozdział ^^ Już się nie mogę doczekać co będzie dalej :D
OdpowiedzUsuńYubin
Biorąc pod uwagę to, jak namieszałaś z ostatnim rozdziałem, powinnam być wściekła. Ale, o dziwo, nie jestem.
OdpowiedzUsuńNiesamowite. Nie sądziłam, że będziesz w stanie wyciągnąć z tej historii więcej, lecz znów mnie zaskoczyłaś pozytywnie. Juz nie mogę się doczekać kolejnej części. Oby była szybko, bo to chyba jedyna rzecz, która poprawia mi humor po 12 godzinach siedzenia w pracy.
Życzę weny i czasu!
Interesująco się to potoczyło, jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej, więc pisz, pisz :)
OdpowiedzUsuńKim
Kocham! !! Wiedziałam że nas tak nie zostawisz <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział ale mam niedosyt :) Więcej haregoxdraco:) Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńsandy123
No, Nerruś...
OdpowiedzUsuńJestem pod ogromnym wrażeniem.
Świetnie Ci wyszedł! ♥
Witam,
OdpowiedzUsuńMalfloy jest zrozpaczony, podobał mi się Harry jak sobie poradził z tymi puchonami....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia