UWAGA!

UWAGA!

* Opowiadanie zawiera wątek Boys Love (związek męsko-męski).

Jeśli komuś to nie odpowiada proszę o opuszczenie bloga.

* Treść może zawierać wątek o charakterze erotycznym oraz wulgarnym

* Prosiłabym o nierozpowszechnianie treści opowiadań bez mojej zgody


Większość postaci i świat przedstawiony zostały stworzone są przez Panią J.K.Rowling, a historia zawarta w opowiadaniach jest wyłącznie moją wizją.

Ja nie otrzymuję żadnych korzyści materialnych.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Wspomnienia Młodego Malfoy'a: Part.7.2



Muzyka w Tle: ON/OFF - Futatsu No Kodou To Akai Tsumi

Rozdział VII.II
____________________________________________________________________________________________________________________________

‘’-[…] Zawalcz o swoje szczęście Draco zanim naprawdę będzie za późno.’’

Te zdanie sprawiło, że tamtej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem na łóżku całkowicie sparaliżowany.
Miała rację zawsze tylko brałem, nic nie dając od siebie…  Zaczęło się od muśnięcia jego warg, czyli mojego czystego egoizmu i chęci posiadania, a cała reszta pochodziła z jego inicjatywy.
Jeśli myślicie, że latanie za nim w piątej klasie było walką, to grubo się mylicie.. wszystko miało na celu zwrócenia na siebie uwagi, czyli od rozstania praktycznie palcem nie kiwnąłem. Od początku nic innego nie robię jak czekam na cud… Czekam aż ten zielonooki drań mnie znowu zapragnie…
Ojciec zawsze mi powtarzał ''Malfoy zawsze dostaje, to czego chce'', ''Malfoy nie zabiega o względy innych, to inni zabiegają o jego względy'' … ''Malfoy nikomu nie służy''.
Śmiechu warte, wszystko straciło na znaczeniu w momencie, kiedy ukorzył się przed obliczem Voldemorta, a ja nie miałem już w co wierzyć.
Tego samego wieczora postanowiłem, że to zmienię oraz. Odzyskam swoje szczęście, choćbym miał je wyrwać z martwych rąk osoby, która stanie mi na drodze. Jednak najpierw trzeba było pozbyć się nieznośnej kreatury panoszącej się po moim domu.
Rano z nową motywacją próbowałem obmyślić plan, gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Wziąłem głęboki wdech, otworzyłem je, a w nich stała ta przebrzydła postać w otoczeniu Bellatrix, mojej matki i ojca. Bellatrix jak zwykle zadowolona z życia. Natomiast matka miała ledwo dostrzegalne łzy w oczach, a ojciec…. Ojciec jak zwykle spanikowany, co nie było dobrym znakiem. Trupioblada postać kazała im odejść, a sama weszła zamykając drzwi oraz wyciszając pokój. Ogarnął mnie strach..  Postać przypominająca hybrydę człowieka oraz węża rozglądała się po mojej świątyni, jakby odkrywała nowy ląd.. Po czym zaczęła mówić z parodią uśmiechu na twarzy:

‘’ - Zawiodłem się na Tobie Draco.. Bardzo się zawiodłem.
Bellatrix kazała Ci mnie wezwać, kiedy Harry Potter został zidentyfikowany.
Ty natomiast, nie zrobiłeś tego. Czemu ?
-….
Odpowiedz! Czemu?! ‘’

Wyciągnął różdżkę, krzycząc ''Crucio''. Przez chwilę widziałem jak czerwony promień leci na mnie, a chwilę później leżałem na podłodze z bólem przeszywającym całe moje ciało. Postać podeszła do mnie patrząc się z kpiną na twarzy ''Powiedz, czemu!''. Dalej milczałem. Nie widziałem sensu odpowiadać mu, skoro sam doskonale wiedział, dlaczego postąpiłem tak, a nie inaczej.
Później znowu poczułem ból. Przez chwilę miałem nawet Deja vu, lecz tym razem nie dam się zabić. Nie jemu. Powtórzył tak jeszcze z kilka razy, aż w końcu przestał. Wychodząc powiedział, że więcej nie będzie tak łaskawy jak, a za następne moje nie posłuszeństwo zapłacę śmiercią. Nie bałem się.
Była już jedna osoba, która miała prawo mnie zabić, choć by dla własnej zabawy, ale tą osobą nie była ta wstrętna istota (Tak myślę, że trzeba było się wtedy do kółka dramatycznego zapisać… nadawałbym się… No, bo spójrzcie na tą dramaturgie.. ''która miała prawo mnie zabić, choćby dla własnej zabawy''. Poważnie to crucio to musiało mi w głowie namieszać. Fakt… teraz mnie to śmieszy.)
Leżałem na podłodze zwijając się z bólu do póki owa postać nie odeszła. Byłem pół przytomny, a moje powieki stawały się coraz cięższe. Aż w końcu widziałem tylko rozmazany obraz, a na jego tle rozmazaną czarną plamę.
Obudziłem się w swoim łóżku, dalej całe ciało miałem obolałe (czułem się jak po pierwszej nocy z Potterem, taa z spotkania na spotkania był co raz lepszy, ale pierwszy raz był koszmarny.. Tylko nie mówcie mu tego, bo wpakuje we mnie Avadę…)*.
Leżałem bez ruchu kilka minut, gdy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, a w nich stanął Severus z eliksirami. Zamknąwszy je podszedł do mnie pytając jak się czuję. Odpowiedziałem mu, że wszystko mnie boli, on natomiast tylko prychnął i dodał, że nic dziwnego w końcu dostałem kilka razy Crucio.
Następnie podał mi eliksiry i zamiast zostawić mnie samego usiadł na krawędzi łóżka spytał:

''- Zdecydowałeś już co chcesz zrobić?
- To znaczy?
- Niedługo zacznie się ostateczna rozgrywka. Pytam wiec, czy zdecydowałeś co zrobisz
- Chyba tak…
- Chyba, czy tak ? Zdecyduj się jest mało czasu. Nie mamy czasu na twoje rozterki. Muszę wiedzieć, czy jesteś gotowy
- Skąd w ogóle to pytanie ?
- Nieważne. Słyszałem co się wydarzyło kilka dni temu. W końcu zamiast się mazgaić jaki to czujesz się pokrzywdzony przez Pottera postanowiłeś się ruszyć. Nie zwykle mnie cieszy ten postęp, choć spodziewałem się go dużo wcześniej
- W cale się nie mazgaiłem… i co to ma znaczyć?
- Nie, bo po co. Nie mam dużo czasu, więc masz już jakiś plan?
- Właściwie.. to nie.
- Dobrze, wiec będziesz szedł zgodnie moimi wskazówkami. Mogą ci się one nie spodobać, ale to akurat najmniej mnie interesuje. Jeśli chcesz, abyśmy wszyscy przeżyli nie będziesz stwarzał problemów i się nie wychylał
- Co mam robić?
- Dowiesz się w swoim czasie, a na razie zachowaj swoje buntownicze zapędy dla siebie. Nie mam zamiaru i czasu latać za tobą i ratować cię z opresji.''

To powiedziawszy wyszedł zostawiając mnie samego. Zanim eliksiry zaczęły działać miałem czas na przeanalizowanie jego każdego słowa. Westchnąłem ''a więc już niedługo''.
Kiedy eliksiry w końcu zaczęły działać, wyszedłem z pokoju i ruszyłem do salonu. Po drodze czułem na sobie wzrok pozostałych śmierciożerców, oczywiście sam dobrze wiedziałem dlaczego. W końcu byłem jedyny, który ośmielił się pozwolić Harry'emu Potterowi na ucieczkę.
Starałem się nie zwracać na nich uwagi. Najważniejsze było wtedy odnaleźć różdżkę, a ostatnim zdarzeniem  o jakim wtedy pamiętałem, była potyczka w ukrytym salonie.
Gdy tam dotarłem, przeszukałem każdy kąt, ale nie było po niej żadnego śladu i już miałem poszukać w innym miejscu. Jednak po dłuższym zastanowieniu przypomniałem sobie, że On mi ją zabrał. Byłem wściekły… ale przynajmniej wiedziałem, że jest w miarę bezpieczna. Już miałem wrócić do swojego pokoju, gdy nagle poczułem jakby ktoś przykładał mi do skóry rozżarzony metal. Dobrze wiedziałem, co to znaczy. Kolejne zebranie.
Ruszyłem pewnym krokiem do salonu głównego, miejsca gdzie zawsze odbywały się zebrania wewnętrznego kręgu.
Gdy tam dotarłem, wszyscy skierowali swoje twarze na mnie, podszedłem do matki i ojca po drodze słysząc kolejne komentarze. Ojciec jak zwykle niczym się nie interesował, a matka starała się mnie uspokoić.
Miałem wrażenie, że o czymś nie wiem.. wszyscy wyglądali jak by czekali na coś czego pragnęli od samego początku. Miałem złe przeczucia zwłaszcza, że nigdzie nie było widać Severusa. Nie tylko jego brakowało.. brakowało również osoby, która rozpoczęła to wszystko. Po jakiś kilku chwilach zjawił się On. Lord Voldemort z czarną różdżką w ręce. Spojrzał na każdego i powiedział, że nadszedł ten dzień, na który wszyscy z pewnością czekali. Dzień, w którym wszystko się zakończy. Dzień ostatecznego starcia.
Wtedy dopiero pojąłem, co miał na myśli Severus mówiąc ''niedługo''. Byłem skołowany i zmieszany oraz nieprzygotowany. Stałem jak kołek słuchając jego przed bitewnej mowy, a kiedy skończył z szyderczym uśmieszkiem rozkazał wszystkim iść na swoje pozycje.
Nie wiedziałem co mam robić, ale na szczęście matka wiedziała. Kazała mi ruszyć za nią po drodze dając mi swoją różdżkę oraz mówiąc żebym pamiętał, ze mam robić wszystko co Severus mi karze.
Deportowaliśmy się do zakazanego lasu, tam spotkaliśmy się z Severusem, który rozejrzał się czy nikogo nie ma i zaczął mówić:

'' - Potter jest w Hogwarcie. Teraz my musimy iść zgonie z planem
- Jesteś pewien, że wszystko pójdzie zgodnie z planem?
-Narcyzo. Przy Potterze i Draconie niczego nie można być pewnym. Pozostaje nam jedynie mieć nadzieję, że się nie pozabijają lub co gorsza któremuś nie odbije.
- Wypraszam sobie!
- Draco..
- Nie ma sensu go uspokajać Narcyzo i tak zrobi co chce. Mam tylko nadzieje, że nie będzie się aż za bardzo wychylał.  Dałaś mu różdżkę?
- Tak, ma ją w kieszeni.
- Tak, wiec Draco pójdziesz teraz na Błonia. Tam będzie na Ciebie czekał Czarny Pan z pozostałymi, a kiedy osłona opadnie znajdziesz Pottera i odzyskasz swoja różdżkę, nie ważne w jaki sposób.
- Ale…
-Nie przerywaj mi. Poza tym mówiłem Ci wcześniej, że może się to Tobie nie spodobać. Miałeś okazję wymyślić coś samemu, jednak ty wolałeś tracić czas na farmazony, wiec teraz nie narzekaj.
- Dobrze..
- Narcyzo, ty pójdziesz ze mną. Na razie nie mogę zdradzić więcej szczegółów przynajmniej przy Draconie.
-Rozumiem Severusie
- Ale Ja nie rozumiem! Czemu..
- Nie interesuj się, a teraz won mi stąd. Na nas też już czas Narcyzo

Powiedziawszy te słowa ruszyli w stronę wrzeszczącej chaty, a ja w stronę Hogwartu. Kiedy dotarłem na miejsce nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Na całą szkołę była wyczarowywana tarcza. Był to imponujący widok, gdyby nie to co zwiastowało.
Stałem i patrzyłem jak Hogwart powoli zmienia się w pole bitwy, w międzyczasie bijąc się z myślami, czy plan Severusa na pewno jest tak dobry jak on myśli.. Nie wiedziałem, co ma dać  odzyskanie różdżki … Jednak miał racje, nie miałem lepszego planu, właściwie żadnego nie miałem.Musiałem się skupić. Najważniejsze było wygrać tą bitwę, a później.. odzyskać to co mi zabrała.
Kiedy zasłona została zniszczona ruszyłem za pozostałymi śmierciozercami wszedłem na teren Hogwartu zacząłem rozglądać się za kimkolwiek, kto mógł by mi towarzyszyć, aż w końcu zauważyłem Pottera. Całował tą rudą wywłokę, ale nie miałem czasu oraz chęci na odgrywanie scen zazdrości.
Chciałem znaleźć Goyle'a i Zabin'ego**, żeby ruszyć za Potterem ( Heh.. Czy właśnie to nie nazywa się ironia losu?) Ruszyliśmy za nim aż do pokoju życzeń. Byłem spokojny, a mimo wszystko serce waliło mi jak szalone.  Kiedy weszliśmy do środka rozglądałem się, ale nic poza gratami nie widziałem. Starałem się uspokoić, lecz moje serce z sekundy na sekundę waliło co raz szybciej i szybciej.
Po kilku chwilach zauważyłem go i z wyciągniętą różdżką podszyłem bliżej i spytałem się co on tam robił… On zamiast odpowiedzieć, zadał mi to samo pytanie… Tyle, że ja odpowiedziałem, że ma moją różdżkę oraz, że chcę ją odzyskać.
Starałem się mu grzecznie wytłumaczyć, że chcę ją z powrotem, ale kim by był Potter, gdyby nie zaczął prowokować ( W gruncie rzeczy to mi się w nim podoba, co poradzić taki już los..).
Mówił dalej… Wspominał ten dzień… Patrzyłem na niego, a serce biło mi jeszcze szybciej.. Miałem ochotę rzucić tę przeklętą różdżkę na podłogę, a samemu znaleźć się w jego ramionach.
Z marzeń wyrwał mnie Goyle… znów to samo.. tyle, że tym razem to jego głos starał się mnie nakierować… Mówił mi, że dość tego… Nie mogłem uwierzyć… czyżby Goyle… był po stronie gada… Nie to nie było możliwe… Chyba…
Już miałem rzucić jakieś nie groźne zaklęcie, gdy nagle pojawiła się Granger i wiewiór. Kolejny raz zostałem uratowany przez tę dziewczynę. Lecz to nie był koniec. Ja zostałem rozbrojony, ale Goyle i Zabini nie.
Pierwszy zaczął Goyle rzucają Avadę. Ze wszystkich zaklęć, ten idiota musiał wybrać akurat uśmiercające... Na szczęście Blaise był mądrzejszy i ruszył za mną nie rzuciwszy ani jednego zaklęcia.
Weasley natomiast dostał szału i jak miałem być szczery w cale mu się nie dziwiłem. Sam miałem ochotę zabić Goyle'a.
Gdy uciekaliśmy przed rozszalałym wiewiórem.. w pewnym momencie Goyle oszalał… kazałem mu przestać, ale było za późno… wyczarował Szatańską Pogożę.. ogień rozprzestrzeniał się na wszystkie strony.
Spanikowałem… złapałem Zabini’ego i kazałem się mu wspinać… Ogień wtedy był tuż za nami. Nie ważne jak wysoko weszliśmy on nas doganiał…
Płakałem… Nie chciałem umierać, nie w ten sposób, nie bez powiedzenia, co do niego czuję… Jednak nie zamierzałem siebie oszukiwać… Zostawił mnie na pewną śmierć… To było jednoznaczne z jego uczuciami. Sam nie wiem co bardziej bolało..
Gdy nagle zobaczyłem go.. Był na miotle, próbował mnie złapać za rękę.. ( Szczegół, że bliżej miał do Zabini'ego. Mnie tam to pasuje, że chciał wziąć mnie, a nie jego). Mimo sprzeciwów wiewióra wrócił po nas. Z rozpędu chwycił mnie za rękę i skoczyłem na miotłę.
Uciekaliśmy przez rozszalałym pożarem, a serce po raz kolejny waliło mi jak szalone. Byłem lekko w niego wtulony i miałem to gdzieś, czy ktoś to zauważy, czy nie. Pragnąłem tej bliskości, potrzebowałem jej, lecz gdy tylko wyładowaliśmy ( choć to za duże słowo… bardziej powiedziałbym, że upadliśmy.. taa lądowanie nie za wygodne, ale może być)  uciekłem jak najzwyklejszy tchórz.
Serce dalej waliło jak szalone. Chciało mi się znowu płakać… byłem tak blisko.. Znów traciłem panowanie nad emocjami… co nie uszło uwadze Zabini’emu:

'' - A wiec Potter… Czyli jestem winien Pansy 10 Galeonów. Pewnie mnie za to zabijesz, ale obstawiałem Wasley’a, chociaż w sumie mogłem się domyślić… brygada inkwizycyjna, złapanie Chang..
- Będziesz tak wyliczał. Tak chodziło o Pottera. Zadowolony?
- Nie za bardzo. Póki co, to mi wyznałeś, a nie jemu
- Wybacz. Jakoś nie miałem za bardzo czasu na wyznania. Wiesz coś pomiędzy mieszkaniem z szaleńcem a bycie śmierciożercą!
- To są tylko mój drogi przyjacielu wymówki.
- Co mam przez to rozumieć?
- A to, że masz wziąć swój arystokratyczny tyłek i powiedzieć bliznowatemu, co ci tam leży na sercu
- I co? Mam tak po prostu. Podejść i powiedzieć: Ej Potter podobasz mi się, zapomnimy o tym co się stało i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Cudem będzie jak mnie potraktuje mnie Drentwotą. To i tak bez znaczenia.
- Eh.. a miałem Ciebie za kogoś inteligentnego…
- Dziękuję. Już to słyszałem kilka razy od Snape'a. Nie trzeba mi tego powtarzać
-Skoro profesor tak twierdzi, to chyba jest to prawdą.''

Nie skomentowałem tego bo w głębi wiedziałem, że ma racje. Nie potrafiłem nawet zawalczyć o niego. Staliśmy z Zabini'm tak jeszcze kilka minut, po czym się rozeszliśmy każdy w swoja stronę. W tamtym momencie wyższe piętra były najbezpieczniejsze. Nie toczyła się na nich żadna walka..
Przechadzałem się po korytarzach bez celu.. czasami wchodząc na niższe piętra. Jednak wciąż wracałem. I nim się spostrzegłem byłem przy korytarzu chimery..  Nie wiedziałem po co, ale czułem, że powinienem tam być..
Usiadłem na schodach i po raz kolejny zacząłem myśleć nad własnym życiem (W tamtym czasie dość często o tym myślałem). Całą moją determinację z wcześniej diabli wzięli.
Nie potrafiłem zawalczyć nawet o głupiego Gryfona. Byłem beznadziejny z resztą każdy mi to powtarzał.
Nie pamiętam ile dokładnie siedziałem, ale z rozmyślań wyciągnął mnie dźwięk kroków. Nie miałem różdżki, jedyną opcja była ucieczka, schowałem się więc za kolumnę. Gdy wychyliłem się zobaczyć, kim jest ta osoba, ujrzałem Jego. Nie miałem odwagi pokazać mu się, wiec zacząłem go śledzić. Przez cała drogę próbował się uspokoić, co zbudziło we mnie niepokój.
Doprowadził nas na trzecie piętro, gdzie czekali Weasley i Granger. Nie słyszałem dokładnie ich rozmowy, lecz nie podobała mi się mina Granger. 
Teleportowałem się prosto na niższe piętro, a później zeszyłem jeszcze o dwa niżej. Musiałem się przygotować. Wziąłem więc głęboki wdech. Serce biło mi jak szalone, choć było w tamtym momencie równie szalone co ja. Nie wiedziałem sąd u mnie znalazło się tyle odwagi, ale czułem iż jak teraz tego nie zrobię, będę żałował tego, że mu nie powiedziałem.
Czekałem na to aż zejdzie, czas zaczął mi się dłużyć. Choć wiedziałem, że mijają minuty, to ja miałem wrażenie, że mija cała wieczność.
Po chwili usłyszałem zbliżające się kroki, a po chwili staliśmy  naprzeciwko siebie jak równy z równym.
Patrzyłem na niego, a cała odwaga ulotniła się bez powrotne.. Milczeliśmy oboje. W jego oczach widziałem strach i smutek, a po chwili odwrócił się i chciał ruszyć dalej gdy nagle wyrwało mi się:

'' - Musimy pogadać
- Nie mamy o czym.
-Mylisz się..
-Nie mam ochoty słuchać niczego, co masz mi do powiezienia.
- A zgadnij gdzie to mam. Poprzednim razem nie pozwoliłeś mi nawet dojść do słowa, wiec teraz się zamknij i słuchaj.
-Malfoy..
- Zamknij się powiedziałem!
-No wiec słucham. A może mam cię wyręczyć: Obrońca szlam, bliznowaty głupek. No dalej nawrzucaj mi
- Kocham Cię.. ''

Stał tak bez ruchu. Czekałem na jego kpinę, pogardę, szyderczy śmiech. Nic nie słyszałem, milczeliśmy. Był w szoku, wiec jako pierwszy podszedłem i delikatnie musnąłem jego wargi, a po chwili zaczął odwzajemniać pocałunek. Byłem szczęśliwy, przez krótki moment miałem nadzieje, że on odwzajemnia moje uczucia. Jednak szybko się przeliczyłem. Kiedy przerwaliśmy pocałunek pogładził mnie po policzku i powiedział ''Muszę już iść'' po czym odszedł szybkim krokiem zostawiając mnie tak jak poprzednio, lecz tym razem nie poleciała już ani jedna łza (W fabryce się skończyły.. No co? Tamten czas był wyjątkowo płaczliwy… sam w to teraz nie mogę uwierzyć).
Wziąłem głęboki wdech, nie zamierzałem płakać. Nie tamtym razem. Doskonale wiedziałem, że tak będzie.. Wszyscy się mylili, on do mnie nic nie czuł. 
Nastał ranek, postanowiłem wiec zejść na dół. Z oddali widziałem zbliżającego się Voldemorta, wiec wszyscy stanęli murem, ja stałem z tyłu. Gad był wyjątkowo szczęśliwy, a z tyłu jego poplecznicy nieśli czyjeś ciało. Gdy się dobrze przyjrzałem zobaczyłem, że to ciało Harry'ego.
Moje nogi zaczęły mi się uginać. Starałem się powstrzymać płacz w efekcie dało zapowietrzenie, byłem bliski krzyku i płaczu, gdy nagle poczułem, że ktoś zatyka mi usta i wyprowadza stamtąd. Osoba, ta wepchała mnie do jakiejś Sali na Pietrze i puściła.
Upadłem na kolana, a po całej Sali rozniósł się przeraźliwy krzyk rozpaczy. Krzyczałem jak by ktoś obdzierał mnie ze skóry. Płakałem, moje łzy były jak stal. Nie obchodziło mnie, że ktoś widzi mnie w takim stanie. Serce roztrzaskało się na milion małych kawałków niczym lustro.
Czas się dla mnie zatrzymał, a w głowie miałem obraz martwego Pottera. Z każdym wspomnieniem, przychodziły kolejne łzy, twarz miałem schowaną w dłoniach.
Starałem się jakoś uspokoić, robiłem głębokie wdechy i wydechy. W końcu osoba, która ze była przypomniała o sobie. Stanęła naprzeciwko mnie i już wiedziałem, kim była tajemnicza postać.
Pansy popatrzyła się na mnie i powiedziała:

''- Przestałeś już histeryzować?
- Zostaw mnie
- Żebyś popełnił zaraz jakąś głupotę?  Nie ma mowy.
- On nie żyje.
- Ja tam, bym się o Pottera nie martwiła.
- Nie rozumiesz.
- Ależ Dracuś ja cię doskonale rozumiem. Kto Ci w końcu dał dowody nie do podważenia, że ci się bliznowaty podoba ? 
- Pff…
- Słuchaj Ile razy Potter wychodził cały z każdej opresji? Chociażby np. Komnata tajemnic, mecze, Dementorzy no i najważniejsze Turniej Trójmagiczny
- On. Nie. Żyje. Co w tym zdaniu jest dla ciebie nie zrozumiałe?
- To, że jesteś głupi jak stado olbrzymów jeśli chodzi o Pottera. Mi się jakoś nie chce wierzyć, że tak po prostu się wystawił i kiedy ty się tu w histeryczkę zabawiasz on na pewno ma jakiś plan.
- A co ty tak w niego wierzysz co?
- Bo jakoś specjalnie nie chce mi się być służącą, a jedyne co mi zostało to wierzyć w bliznowatego.
Tobie też radzę, bo chwilowo zaczynam wątpić w twoje uczucia. Siostra wiewióra już mniej od ciebie przeżywa.. to ona powinna drzeć się jak by ją zarzynali.''

Milczałem. Jej słowa może i nie były miłe, ale działały motywująco. Kolejna osoba miała rację, robiłem z siebie ofiarę. Potter był moją słabością, słabością, której nie chciałem się wyzbyć. Wziąłem kilka głębokich wdechów.

- No już otrzyj te łzy rozpaczy i weź się do porządku jak na Malfoya przystało..
 Jak by twój ociec cię teraz widział to by..
- Głęboko mam co by zrobił! Jest nie lepszy, to przez niego cały ten syf
- Będziesz teraz szukał winnych, czy się ogarniesz?''

Próbowałem przywołać siebie do porządku. Otarłem łzy, lecz dalej czułem kolejny napływ i piekące oczy. Pansy cały czas obserwowała moje poczynania. Kiedy byłem pewny, że już całkowicie się uspokoiłem, popatrzyłem na nią i spytałem o to jak wyglądałem. Spojrzała na mnie z skrzywioną miną i odpowiedziała ''Wyglądasz jak obraz nędzy i rozpaczy''. Spojrzałem na nią spod byka, a ona dodała ''a czegoś ty chciał przed chwilą wylałeś z siebie pewnie z dwa wiadra łez. Swoją drogą całkiem niezły ryk, myślałeś może o karierze wokalisty rockowego?''. Natomiast ja tylko prychnąłem i ruszyliśmy w stronę drzwi, a później do miejsca, gdzie na rękach Hagrida spoczywało martwe ciało mojego ukochanego. 
Nie wiedziałem, czy jestem gotowy, ale im dłużej zwlekałem, tym było gorzej.
Gdy wróciliśmy na miejsce słyszałem jak krzyczał, radując się przy tym jak by dostał wymarzoną zabawkę. Śmiał się, a razem z nim pozostali. Czułem, że nie dam rady, chciałem stamtąd uciec. Jednak Pansy trzymała mnie za rękę bym nawet nie próbował. Nie było już odwrotu. Stałem w tłumie ledwo powstrzymując łzy, gdy nagle usłyszałem głos ojca.. 
Wołał mnie. Nie słuchałem, stałem tam z miną naburmuszonego dziecka, a kiedy wołania Ojca nie pomogły zawołała mnie matka. Wołała mnie ładnym głosem jakby wszystko było w porządku, jak by to wszystko było naturalna koleją rzeczy. Wszyscy zwrócili się w moim kierunki. Nie wiedziałem co robić.. jednak ostatecznie zdecydowałem się podejść. Wtedy ta okropna kreatura mnie uścisnęła ciesząc i krzycząc ''Doskonale'' się jak pięcioletnie dziecko, później usłyszałem szept w uchu ''To się dzieje z osobami, które stają mi na drodze. Niech twój ukochany będzie dla ciebie przestrogą''. Na koniec na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju parodii uśmiechu.
Po raz kolejny traciłem panowanie nad emocjami, ale nie mogłem dać mu tej satysfakcji. Milczałem czując na sobie gardzący wzrok pozostałych. Puścił mnie w końcu i podszedłem do rodziców. Odszedłem prosto do matki, a kiedy ojciec próbował mnie dotknąć, matka na niego popatrzyła spod byka i natychmiast wycofał swój manewr.
Przytuliła mnie mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Nie chciałem jej słuchać, jej słowa nie przynosiły ukojenia ani na chwilę. Stanąłem koło niej przez cały czas powstrzymywałem łzy. Kilka nawet zleciało, co nie uszło jej uwadze. Patrzyłem i czekałem aż ta udręka się wreszcie skończy..
W miedzy czasie na środek wyszedł Longbottom.. znów usłyszałem komentarz Gada oraz szyderstwo pozostałych, a temu idiocie zachciało się coś powiedzieć ( Poważnie… Gryfonom chyba życie nie miłe, że pchają się tam gdzie nie trzeba) co wyraźnie nie spodobało się Voldemortowi. Nie słuchałem tego kretyna od momentu, gdy powiedział ''Nie ważne, że Harry nie żyje'' (Zajebisty kolega nie ma co.. Gdzie się tacy znajdują, bo chcę unikać takich ludzi). 
Miałem ochotę wyjść i pokazać mu jak to nie ważne, że Harry nie żyje i skoro ludzie umierają codziennie, to on też w takim razie nie musiał żyć.  Niestety od tego czynu powstrzymała mnie matka łapiąc mocniej ramię (I dla jasności.. to był całkiem mocny uścisk). Przez cały tamten czas próbowałem się jej wyrwać powtarzając cicho ''Zabije go, Zabije go, zabije''  każde kolejne było co raz głośniejsze. Jednak matka dalej mnie trzymała mówiąc żebym się uspokoił. Uciszyłem się całkowicie nie wierząc, że znów moje emocje wzięły górę. Na moje szczęście wszyscy byli zajęci z śmianiem się z Longbottoma.
Nie powiem, ze jego paplanina nie była wzruszająca i całkowicie w miarę motywująca, ale to nie zmienia faktu, że Harry nie żył.
Nagle przeszedł do kulminującego momentu swojego monologu i w tamtym momencie ten przygłup rzucił ciało mojego ukochanego jak by to była szmaciana lalka, miałem go ochotę zatłuc gołymi rękoma (Pół olbrzyma geniuszu... prędzej to on by Cię zabił). Jednak coś było nie tak, mina gada przestała szczerzyć zęby, a pojawił się grymas nie dowierzania. Spojrzałem w stronę w którą wtedy patrzył i to co zobaczyłem napełniło moje serce radością. On żył.
Stał na własnych nogach rzucając zaklęcie prosto w węża po czym schował się za kolumnami. Ojciec już chciał pomóc swojemu panu, ale matka wołała do niego jak by był nieposłusznym dzieckiem. Następnie wzięła mnie za rękę i mimo moich sprzeciwów zaciągnęła mnie na most. 
Tłumaczyłem jej, że muszę tam być, że chce zostać z Harrym. Ona nic się nie odezwała prowadziła mnie dalej za rękę odchodząc co raz dalej.
Zatrzymałem się gdzieś przy końcu i widziałem jak Harry walczy z Voldemortem. Później widziałem postać upadającą na chodnik. Nie martwiłem się, ponieważ dobrze wiedziałem, że to oznaczało upadek Czarnego Pana. Uśmiechnąłem się skrycie, a po chwili uśmiech znikł z mojej twarzy… po wszystkim podeszła do niego Weasley'ówna i pocałowała go.
Matka wołała mnie z tyłu, a ja patrzyłem jak moja miłość zostaje mi odebrana… bez żadnej szansy na szczęśliwe zakończenie…


Koniec… 
Ale czy aby na pewno ?
Jak wam się podobało?
(Swoją opinię możecie wystawić w postaci komentarza)
____________________________________________________________________________________________________________________________

Powinnam wcześniej wyjaśnić te nawiasy… są to komentarze obecnego Draco..
**Zabini – W książce jest Crabbe’a, ale mi się bardziej podoba wersja właśnie z Zabini'm 

5 komentarzy:

  1. To nie może być koniec! :O Jak dla mnie to zakończenie nie jest happy endem i ogólnie się oburzyłam!

    Yubin

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie koniec bo już nie kumam dziwnie napisane ale ok :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Njet, to nie może być prawdziwe zakończenie, nie akceptuję takiego zakończenia, Nerruś :<
    Aczkolwiek jeśli chodzi o stylistykę, nie wnikając głębiej w treść, to jest napisane super, bardzo klimatycznie.
    Kim

    OdpowiedzUsuń
  4. To na pewno nie może być koniec.
    sandy123

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    wspaniale, ale to nie może być koniec, Sanpe ma chyba jakiś plan....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń