Muzyka w Tle: ON/OFF - Futatsu No
Kodou To Akai Tsumi
Rozdział VII.II
____________________________________________________________________________________________________________________________
‘’-[…] Zawalcz
o swoje szczęście Draco zanim naprawdę będzie za późno.’’
Te
zdanie sprawiło, że tamtej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem na łóżku całkowicie
sparaliżowany.
Miała
rację zawsze tylko brałem, nic nie dając od siebie… Zaczęło się od
muśnięcia jego warg, czyli mojego czystego egoizmu i chęci posiadania, a cała
reszta pochodziła z jego inicjatywy.
Jeśli
myślicie, że latanie za nim w piątej klasie było walką, to grubo się mylicie..
wszystko miało na celu zwrócenia na siebie uwagi, czyli od rozstania
praktycznie palcem nie kiwnąłem. Od początku nic innego nie robię jak czekam na
cud… Czekam aż ten zielonooki drań mnie znowu zapragnie…
Ojciec
zawsze mi powtarzał ''Malfoy zawsze dostaje, to czego chce'', ''Malfoy nie
zabiega o względy innych, to inni zabiegają o jego względy'' … ''Malfoy nikomu
nie służy''.
Śmiechu
warte, wszystko straciło na znaczeniu w momencie, kiedy ukorzył się przed
obliczem Voldemorta, a ja nie miałem już w co wierzyć.
Tego
samego wieczora postanowiłem, że to zmienię oraz. Odzyskam swoje szczęście,
choćbym miał je wyrwać z martwych rąk osoby, która stanie mi na drodze. Jednak
najpierw trzeba było pozbyć się nieznośnej kreatury panoszącej się po moim
domu.
Rano z
nową motywacją próbowałem obmyślić plan, gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi.
Wziąłem głęboki wdech, otworzyłem je, a w nich stała ta przebrzydła postać w
otoczeniu Bellatrix, mojej matki i ojca. Bellatrix jak zwykle zadowolona z
życia. Natomiast matka miała ledwo dostrzegalne łzy w oczach, a ojciec…. Ojciec
jak zwykle spanikowany, co nie było dobrym znakiem. Trupioblada postać kazała
im odejść, a sama weszła zamykając drzwi oraz wyciszając pokój. Ogarnął mnie
strach.. Postać przypominająca hybrydę człowieka oraz węża
rozglądała się po mojej świątyni, jakby odkrywała nowy ląd.. Po czym zaczęła
mówić z parodią uśmiechu na twarzy:
‘’ -
Zawiodłem się na Tobie Draco.. Bardzo się zawiodłem.
Bellatrix
kazała Ci mnie wezwać, kiedy Harry Potter został zidentyfikowany.
Ty
natomiast, nie zrobiłeś tego. Czemu ?
-….
Odpowiedz!
Czemu?! ‘’
Wyciągnął
różdżkę, krzycząc ''Crucio''. Przez chwilę widziałem jak czerwony promień leci
na mnie, a chwilę później leżałem na podłodze z bólem przeszywającym całe moje
ciało. Postać podeszła do mnie patrząc się z kpiną na twarzy ''Powiedz,
czemu!''. Dalej milczałem. Nie widziałem sensu odpowiadać mu,
skoro sam doskonale wiedział, dlaczego postąpiłem tak, a nie inaczej.
Później
znowu poczułem ból. Przez chwilę miałem nawet Deja vu, lecz tym razem nie dam
się zabić. Nie jemu. Powtórzył tak jeszcze z kilka razy, aż w końcu przestał.
Wychodząc powiedział, że więcej nie będzie tak łaskawy jak, a za następne moje
nie posłuszeństwo zapłacę śmiercią. Nie bałem się.
Była
już jedna osoba, która miała prawo mnie zabić, choć by dla własnej zabawy, ale
tą osobą nie była ta wstrętna istota (Tak myślę, że trzeba było się wtedy do
kółka dramatycznego zapisać… nadawałbym się… No, bo spójrzcie na tą
dramaturgie.. ''która miała prawo mnie zabić, choćby dla własnej zabawy''. Poważnie to crucio to musiało mi w głowie namieszać. Fakt… teraz mnie to
śmieszy.)
Leżałem
na podłodze zwijając się z bólu do póki owa postać nie odeszła. Byłem pół
przytomny, a moje powieki stawały się coraz cięższe. Aż w końcu widziałem
tylko rozmazany obraz, a na jego tle rozmazaną czarną plamę.
Obudziłem
się w swoim łóżku, dalej całe ciało miałem obolałe (czułem się jak po pierwszej
nocy z Potterem, taa z spotkania na spotkania był co raz lepszy, ale pierwszy
raz był koszmarny.. Tylko nie mówcie mu tego, bo wpakuje we mnie Avadę…)*.
Leżałem
bez ruchu kilka minut, gdy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, a w nich stanął
Severus z eliksirami. Zamknąwszy je podszedł do mnie pytając
jak się czuję. Odpowiedziałem mu, że wszystko mnie boli, on
natomiast tylko prychnął i dodał, że nic dziwnego w końcu dostałem kilka
razy Crucio.
Następnie
podał mi eliksiry i zamiast zostawić mnie samego usiadł na krawędzi łóżka
spytał:
''-
Zdecydowałeś już co chcesz zrobić?
- To
znaczy?
-
Niedługo zacznie się ostateczna rozgrywka. Pytam wiec, czy zdecydowałeś co zrobisz
- Chyba
tak…
-
Chyba, czy tak ? Zdecyduj się jest mało czasu. Nie mamy czasu na twoje
rozterki. Muszę wiedzieć, czy jesteś gotowy
- Skąd
w ogóle to pytanie ?
-
Nieważne. Słyszałem co się wydarzyło kilka dni temu. W końcu zamiast się
mazgaić jaki to czujesz się pokrzywdzony przez Pottera postanowiłeś się ruszyć.
Nie zwykle mnie cieszy ten postęp, choć spodziewałem się go dużo wcześniej
- W
cale się nie mazgaiłem… i co to ma znaczyć?
- Nie,
bo po co. Nie mam dużo czasu, więc masz już jakiś plan?
- Właściwie..
to nie.
-
Dobrze, wiec będziesz szedł zgodnie moimi wskazówkami. Mogą ci się one nie
spodobać, ale to akurat najmniej mnie interesuje. Jeśli chcesz, abyśmy wszyscy
przeżyli nie będziesz stwarzał problemów i się nie wychylał
- Co
mam robić?
-
Dowiesz się w swoim czasie, a na razie zachowaj swoje buntownicze zapędy dla
siebie. Nie mam zamiaru i czasu latać za tobą i ratować cię z opresji.''
To
powiedziawszy wyszedł zostawiając mnie samego. Zanim eliksiry zaczęły działać miałem czas
na przeanalizowanie jego każdego słowa. Westchnąłem ''a więc już niedługo''.
Kiedy
eliksiry w końcu zaczęły działać, wyszedłem z pokoju i ruszyłem do salonu. Po
drodze czułem na sobie wzrok pozostałych śmierciożerców, oczywiście sam dobrze
wiedziałem dlaczego. W końcu byłem jedyny, który ośmielił się pozwolić
Harry'emu Potterowi na ucieczkę.
Starałem
się nie zwracać na nich uwagi. Najważniejsze było wtedy odnaleźć różdżkę, a
ostatnim zdarzeniem o jakim wtedy pamiętałem, była potyczka w
ukrytym salonie.
Gdy tam
dotarłem, przeszukałem każdy kąt, ale nie było po niej żadnego śladu i już
miałem poszukać w innym miejscu. Jednak po dłuższym zastanowieniu przypomniałem
sobie, że On mi ją zabrał. Byłem wściekły… ale przynajmniej wiedziałem, że jest
w miarę bezpieczna. Już miałem wrócić do swojego pokoju, gdy nagle poczułem
jakby ktoś przykładał mi do skóry rozżarzony metal. Dobrze wiedziałem, co to
znaczy. Kolejne zebranie.
Ruszyłem
pewnym krokiem do salonu głównego, miejsca gdzie zawsze odbywały się zebrania
wewnętrznego kręgu.
Gdy tam
dotarłem, wszyscy skierowali swoje twarze na mnie, podszedłem do matki i ojca
po drodze słysząc kolejne komentarze. Ojciec jak zwykle niczym się nie
interesował, a matka starała się mnie uspokoić.
Miałem
wrażenie, że o czymś nie wiem.. wszyscy wyglądali jak by czekali na coś czego
pragnęli od samego początku. Miałem złe przeczucia zwłaszcza, że nigdzie nie
było widać Severusa. Nie tylko jego brakowało.. brakowało również osoby, która
rozpoczęła to wszystko. Po jakiś kilku chwilach zjawił się On. Lord Voldemort z
czarną różdżką w ręce. Spojrzał na każdego i powiedział, że nadszedł ten dzień,
na który wszyscy z pewnością czekali. Dzień, w którym wszystko się zakończy.
Dzień ostatecznego starcia.
Wtedy
dopiero pojąłem, co miał na myśli Severus mówiąc ''niedługo''. Byłem skołowany
i zmieszany oraz nieprzygotowany. Stałem jak kołek słuchając jego przed
bitewnej mowy, a kiedy skończył z szyderczym uśmieszkiem rozkazał wszystkim iść
na swoje pozycje.
Nie
wiedziałem co mam robić, ale na szczęście matka wiedziała. Kazała mi ruszyć za
nią po drodze dając mi swoją różdżkę oraz mówiąc żebym pamiętał, ze mam robić
wszystko co Severus mi karze.
Deportowaliśmy
się do zakazanego lasu, tam spotkaliśmy się z Severusem, który rozejrzał się
czy nikogo nie ma i zaczął mówić:
'' -
Potter jest w Hogwarcie. Teraz my musimy iść zgonie z planem
-
Jesteś pewien, że wszystko pójdzie zgodnie z planem?
-Narcyzo.
Przy Potterze i Draconie niczego nie można być pewnym. Pozostaje nam jedynie
mieć nadzieję, że się nie pozabijają lub co gorsza któremuś nie odbije.
-
Wypraszam sobie!
-
Draco..
- Nie
ma sensu go uspokajać Narcyzo i tak zrobi co chce. Mam tylko nadzieje, że nie
będzie się aż za bardzo wychylał. Dałaś mu różdżkę?
- Tak,
ma ją w kieszeni.
- Tak,
wiec Draco pójdziesz teraz na Błonia. Tam będzie na Ciebie czekał Czarny Pan z
pozostałymi, a kiedy osłona opadnie znajdziesz Pottera i odzyskasz swoja
różdżkę, nie ważne w jaki sposób.
- Ale…
-Nie
przerywaj mi. Poza tym mówiłem Ci wcześniej, że może się to Tobie nie spodobać.
Miałeś okazję wymyślić coś samemu, jednak ty wolałeś tracić czas na farmazony,
wiec teraz nie narzekaj.
-
Dobrze..
-
Narcyzo, ty pójdziesz ze mną. Na razie nie mogę zdradzić więcej szczegółów
przynajmniej przy Draconie.
-Rozumiem
Severusie
- Ale
Ja nie rozumiem! Czemu..
- Nie
interesuj się, a teraz won mi stąd. Na nas też już czas Narcyzo
Powiedziawszy
te słowa ruszyli w stronę wrzeszczącej chaty, a ja w stronę Hogwartu. Kiedy
dotarłem na miejsce nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Na całą szkołę była
wyczarowywana tarcza. Był to imponujący widok, gdyby nie to co zwiastowało.
Stałem
i patrzyłem jak Hogwart powoli zmienia się w pole bitwy, w międzyczasie bijąc
się z myślami, czy plan Severusa na pewno jest tak dobry jak on myśli.. Nie
wiedziałem, co ma dać odzyskanie różdżki …
Jednak miał racje, nie miałem lepszego planu, właściwie żadnego nie
miałem.Musiałem
się skupić. Najważniejsze było wygrać tą bitwę, a później.. odzyskać to co mi
zabrała.
Kiedy
zasłona została zniszczona ruszyłem za pozostałymi śmierciozercami wszedłem na teren Hogwartu zacząłem rozglądać się za kimkolwiek, kto mógł by mi
towarzyszyć, aż w końcu zauważyłem Pottera. Całował tą rudą wywłokę, ale nie
miałem czasu oraz chęci na odgrywanie scen zazdrości.
Chciałem
znaleźć Goyle'a i Zabin'ego**, żeby ruszyć za Potterem ( Heh.. Czy właśnie to
nie nazywa się ironia losu?) Ruszyliśmy za nim aż do pokoju życzeń. Byłem
spokojny, a mimo wszystko serce waliło mi jak szalone. Kiedy
weszliśmy do środka rozglądałem się, ale nic poza gratami nie widziałem.
Starałem się uspokoić, lecz moje serce z sekundy na sekundę waliło co raz
szybciej i szybciej.
Po
kilku chwilach zauważyłem go i z wyciągniętą różdżką podszyłem bliżej i
spytałem się co on tam robił… On zamiast odpowiedzieć, zadał mi to samo
pytanie… Tyle, że ja odpowiedziałem, że ma moją różdżkę oraz, że chcę ją
odzyskać.
Starałem
się mu grzecznie wytłumaczyć, że chcę ją z powrotem, ale kim by był Potter,
gdyby nie zaczął prowokować ( W gruncie rzeczy to mi się w nim podoba, co
poradzić taki już los..).
Mówił
dalej… Wspominał ten dzień… Patrzyłem na niego, a serce biło mi jeszcze
szybciej.. Miałem ochotę rzucić tę przeklętą różdżkę na podłogę, a samemu
znaleźć się w jego ramionach.
Z
marzeń wyrwał mnie Goyle… znów to samo.. tyle, że tym razem to jego głos starał
się mnie nakierować… Mówił mi, że dość tego… Nie mogłem uwierzyć… czyżby Goyle…
był po stronie gada… Nie to nie było możliwe… Chyba…
Już
miałem rzucić jakieś nie groźne zaklęcie, gdy nagle pojawiła się Granger i
wiewiór. Kolejny raz zostałem uratowany przez tę dziewczynę. Lecz to
nie był koniec. Ja zostałem rozbrojony, ale Goyle i Zabini nie.
Pierwszy
zaczął Goyle rzucają Avadę. Ze wszystkich zaklęć, ten idiota musiał wybrać
akurat uśmiercające... Na szczęście Blaise był mądrzejszy i ruszył za mną nie
rzuciwszy ani jednego zaklęcia.
Weasley
natomiast dostał szału i jak miałem być szczery w cale mu się nie dziwiłem.
Sam miałem ochotę zabić Goyle'a.
Gdy
uciekaliśmy przed rozszalałym wiewiórem.. w pewnym momencie Goyle oszalał…
kazałem mu przestać, ale było za późno… wyczarował Szatańską Pogożę.. ogień
rozprzestrzeniał się na wszystkie strony.
Spanikowałem…
złapałem Zabini’ego i kazałem się mu wspinać… Ogień wtedy był tuż za nami. Nie
ważne jak wysoko weszliśmy on nas doganiał…
Płakałem…
Nie chciałem umierać, nie w ten sposób, nie bez powiedzenia, co do niego czuję…
Jednak nie zamierzałem siebie oszukiwać… Zostawił mnie na pewną śmierć… To było
jednoznaczne z jego uczuciami. Sam nie wiem co bardziej bolało..
Gdy
nagle zobaczyłem go.. Był na miotle, próbował mnie złapać za rękę.. ( Szczegół,
że bliżej miał do Zabini'ego. Mnie tam to pasuje, że chciał wziąć mnie, a nie
jego). Mimo sprzeciwów wiewióra wrócił po nas. Z rozpędu chwycił mnie za rękę i
skoczyłem na miotłę.
Uciekaliśmy
przez rozszalałym pożarem, a serce po raz kolejny waliło mi jak szalone. Byłem
lekko w niego wtulony i miałem to gdzieś, czy ktoś to zauważy, czy nie.
Pragnąłem tej bliskości, potrzebowałem jej, lecz gdy tylko wyładowaliśmy ( choć
to za duże słowo… bardziej powiedziałbym, że upadliśmy.. taa lądowanie nie za
wygodne, ale może być) uciekłem jak najzwyklejszy tchórz.
Serce
dalej waliło jak szalone. Chciało mi się znowu płakać… byłem tak blisko.. Znów
traciłem panowanie nad emocjami… co nie uszło uwadze Zabini’emu:
'' - A
wiec Potter… Czyli jestem winien Pansy 10 Galeonów. Pewnie mnie za to zabijesz,
ale obstawiałem Wasley’a, chociaż w sumie mogłem się domyślić… brygada
inkwizycyjna, złapanie Chang..
-
Będziesz tak wyliczał. Tak chodziło o Pottera. Zadowolony?
- Nie
za bardzo. Póki co, to mi wyznałeś, a nie jemu
-
Wybacz. Jakoś nie miałem za bardzo czasu na wyznania. Wiesz coś pomiędzy
mieszkaniem z szaleńcem a bycie śmierciożercą!
- To są
tylko mój drogi przyjacielu wymówki.
- Co
mam przez to rozumieć?
- A to, że masz wziąć swój arystokratyczny tyłek i powiedzieć
bliznowatemu, co ci tam leży na sercu
- I co?
Mam tak po prostu. Podejść i powiedzieć: Ej Potter podobasz mi się, zapomnimy o
tym co się stało i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Cudem będzie jak mnie
potraktuje mnie Drentwotą. To i tak bez znaczenia.
- Eh..
a miałem Ciebie za kogoś inteligentnego…
-
Dziękuję. Już to słyszałem kilka razy od Snape'a. Nie trzeba mi tego powtarzać
-Skoro
profesor tak twierdzi, to chyba jest to prawdą.''
Nie
skomentowałem tego bo w głębi wiedziałem, że ma racje. Nie potrafiłem nawet
zawalczyć o niego. Staliśmy z Zabini'm tak jeszcze kilka minut, po czym się
rozeszliśmy każdy w swoja stronę. W tamtym momencie wyższe piętra były
najbezpieczniejsze. Nie toczyła się na nich żadna walka..
Przechadzałem
się po korytarzach bez celu.. czasami wchodząc na niższe piętra. Jednak wciąż
wracałem. I nim się spostrzegłem byłem przy korytarzu chimery.. Nie
wiedziałem po co, ale czułem, że powinienem tam być..
Usiadłem
na schodach i po raz kolejny zacząłem myśleć nad własnym życiem (W tamtym
czasie dość często o tym myślałem). Całą moją determinację z wcześniej diabli
wzięli.
Nie
potrafiłem zawalczyć nawet o głupiego Gryfona. Byłem beznadziejny z resztą
każdy mi to powtarzał.
Nie
pamiętam ile dokładnie siedziałem, ale z rozmyślań wyciągnął mnie dźwięk
kroków. Nie miałem różdżki, jedyną opcja była ucieczka, schowałem się więc za
kolumnę. Gdy
wychyliłem się zobaczyć, kim jest ta osoba, ujrzałem Jego. Nie miałem odwagi
pokazać mu się, wiec zacząłem go śledzić. Przez cała drogę próbował się
uspokoić, co zbudziło we mnie niepokój.
Doprowadził
nas na trzecie piętro, gdzie czekali Weasley i Granger. Nie słyszałem dokładnie
ich rozmowy, lecz nie podobała mi się mina Granger.
Teleportowałem
się prosto na niższe piętro, a później zeszyłem jeszcze o dwa niżej. Musiałem
się przygotować. Wziąłem więc głęboki wdech. Serce biło mi jak szalone, choć
było w tamtym momencie równie szalone co ja. Nie wiedziałem sąd u mnie znalazło
się tyle odwagi, ale czułem iż jak teraz tego nie zrobię, będę żałował tego, że
mu nie powiedziałem.
Czekałem
na to aż zejdzie, czas zaczął mi się dłużyć. Choć wiedziałem, że mijają minuty,
to ja miałem wrażenie, że mija cała wieczność.
Po
chwili usłyszałem zbliżające się kroki, a po chwili
staliśmy naprzeciwko siebie jak równy z równym.
Patrzyłem
na niego, a cała odwaga ulotniła się bez powrotne..
Milczeliśmy oboje. W jego oczach widziałem strach i smutek, a po chwili
odwrócił się i chciał ruszyć dalej gdy nagle wyrwało mi się:
'' -
Musimy pogadać
- Nie
mamy o czym.
-Mylisz
się..
-Nie
mam ochoty słuchać niczego, co masz mi do powiezienia.
- A
zgadnij gdzie to mam. Poprzednim razem nie pozwoliłeś mi nawet dojść do słowa,
wiec teraz się zamknij i słuchaj.
-Malfoy..
-
Zamknij się powiedziałem!
-No
wiec słucham. A może mam cię wyręczyć: Obrońca szlam, bliznowaty głupek. No
dalej nawrzucaj mi
-
Kocham Cię.. ''
Stał
tak bez ruchu. Czekałem na jego kpinę, pogardę, szyderczy śmiech. Nic nie
słyszałem, milczeliśmy. Był w szoku, wiec jako pierwszy podszedłem i delikatnie
musnąłem jego wargi, a po chwili zaczął odwzajemniać pocałunek. Byłem
szczęśliwy, przez krótki moment miałem nadzieje, że on odwzajemnia moje
uczucia. Jednak szybko się przeliczyłem. Kiedy przerwaliśmy pocałunek pogładził
mnie po policzku i powiedział ''Muszę już iść'' po czym odszedł szybkim krokiem
zostawiając mnie tak jak poprzednio, lecz tym razem nie poleciała już ani jedna
łza (W fabryce się skończyły.. No co? Tamten czas był wyjątkowo płaczliwy… sam
w to teraz nie mogę uwierzyć).
Wziąłem
głęboki wdech, nie zamierzałem płakać. Nie tamtym razem. Doskonale wiedziałem,
że tak będzie.. Wszyscy się mylili, on do mnie nic nie czuł.
Nastał
ranek, postanowiłem wiec zejść na dół. Z oddali widziałem zbliżającego się
Voldemorta, wiec wszyscy stanęli murem, ja stałem z tyłu. Gad był wyjątkowo
szczęśliwy, a z tyłu jego poplecznicy nieśli czyjeś ciało. Gdy się dobrze
przyjrzałem zobaczyłem, że to ciało Harry'ego.
Moje
nogi zaczęły mi się uginać. Starałem się powstrzymać płacz w efekcie dało
zapowietrzenie, byłem bliski krzyku i płaczu, gdy nagle poczułem, że ktoś
zatyka mi usta i wyprowadza stamtąd. Osoba, ta wepchała mnie do jakiejś Sali na
Pietrze i puściła.
Upadłem
na kolana, a po całej Sali rozniósł się przeraźliwy krzyk rozpaczy. Krzyczałem
jak by ktoś obdzierał mnie ze skóry. Płakałem, moje łzy były jak stal. Nie
obchodziło mnie, że ktoś widzi mnie w takim stanie. Serce roztrzaskało się na
milion małych kawałków niczym lustro.
Czas
się dla mnie zatrzymał, a w głowie miałem obraz martwego Pottera. Z każdym
wspomnieniem, przychodziły kolejne łzy, twarz miałem schowaną w dłoniach.
Starałem
się jakoś uspokoić, robiłem głębokie wdechy i wydechy. W końcu osoba, która ze
była przypomniała o sobie. Stanęła naprzeciwko mnie i już wiedziałem, kim była
tajemnicza postać.
Pansy
popatrzyła się na mnie i powiedziała:
''- Przestałeś już histeryzować?
- Zostaw mnie
- Żebyś popełnił zaraz jakąś
głupotę? Nie ma mowy.
- On nie żyje.
- Ja tam, bym się o Pottera nie martwiła.
- Nie rozumiesz.
- Ależ Dracuś ja cię doskonale rozumiem.
Kto Ci w końcu dał dowody nie do podważenia, że ci się bliznowaty podoba
?
- Pff…
- Słuchaj Ile razy Potter wychodził cały z
każdej opresji? Chociażby np. Komnata tajemnic, mecze, Dementorzy no i
najważniejsze Turniej Trójmagiczny
- On. Nie. Żyje. Co w tym zdaniu jest dla
ciebie nie zrozumiałe?
- To, że jesteś głupi jak stado olbrzymów
jeśli chodzi o Pottera. Mi się jakoś nie chce wierzyć, że tak po prostu się
wystawił i kiedy ty się tu w histeryczkę zabawiasz on na pewno ma jakiś plan.
- A co ty tak w niego wierzysz co?
- Bo jakoś specjalnie nie chce mi się być
służącą, a jedyne co mi zostało to wierzyć w bliznowatego.
Tobie też radzę, bo chwilowo zaczynam
wątpić w twoje uczucia. Siostra wiewióra już mniej od ciebie przeżywa.. to ona
powinna drzeć się jak by ją zarzynali.''
Milczałem.
Jej słowa może i nie były miłe, ale działały motywująco. Kolejna osoba miała
rację, robiłem z siebie ofiarę. Potter był moją słabością, słabością, której
nie chciałem się wyzbyć. Wziąłem kilka głębokich wdechów.
- No już otrzyj te łzy rozpaczy i weź się
do porządku jak na Malfoya przystało..
Jak by twój ociec cię teraz widział
to by..
- Głęboko mam co by zrobił! Jest nie
lepszy, to przez niego cały ten syf
- Będziesz teraz szukał winnych, czy się
ogarniesz?''
Próbowałem
przywołać siebie do porządku. Otarłem łzy, lecz dalej czułem kolejny napływ i
piekące oczy. Pansy cały czas obserwowała moje poczynania. Kiedy byłem pewny,
że już całkowicie się uspokoiłem, popatrzyłem na nią i spytałem o to jak
wyglądałem. Spojrzała na mnie z skrzywioną miną i odpowiedziała ''Wyglądasz jak
obraz nędzy i rozpaczy''. Spojrzałem na nią spod byka, a ona dodała ''a czegoś ty
chciał przed chwilą wylałeś z siebie pewnie z dwa wiadra łez. Swoją drogą
całkiem niezły ryk, myślałeś może o karierze wokalisty rockowego?''. Natomiast
ja tylko prychnąłem i ruszyliśmy w stronę drzwi, a później do miejsca, gdzie na
rękach Hagrida spoczywało martwe ciało mojego ukochanego.
Nie
wiedziałem, czy jestem gotowy, ale im dłużej zwlekałem, tym było gorzej.
Gdy
wróciliśmy na miejsce słyszałem jak krzyczał, radując się przy tym jak by
dostał wymarzoną zabawkę. Śmiał się, a razem z nim pozostali. Czułem, że
nie dam rady, chciałem stamtąd uciec. Jednak Pansy trzymała mnie za rękę bym
nawet nie próbował. Nie było już odwrotu. Stałem w tłumie ledwo powstrzymując
łzy, gdy nagle usłyszałem głos ojca..
Wołał
mnie. Nie słuchałem, stałem tam z miną naburmuszonego dziecka, a kiedy wołania
Ojca nie pomogły zawołała mnie matka. Wołała mnie ładnym głosem jakby wszystko
było w porządku, jak by to wszystko było naturalna koleją rzeczy. Wszyscy
zwrócili się w moim kierunki. Nie wiedziałem co robić.. jednak ostatecznie
zdecydowałem się podejść. Wtedy ta okropna kreatura mnie uścisnęła ciesząc i
krzycząc ''Doskonale'' się jak pięcioletnie dziecko, później usłyszałem szept w
uchu ''To się dzieje z osobami, które stają mi na drodze. Niech twój ukochany
będzie dla ciebie przestrogą''. Na koniec na jego twarzy pojawiło się coś w
rodzaju parodii uśmiechu.
Po
raz kolejny traciłem panowanie nad emocjami, ale nie mogłem dać mu tej
satysfakcji. Milczałem czując na sobie gardzący wzrok pozostałych. Puścił
mnie w końcu i podszedłem do rodziców. Odszedłem prosto do matki, a kiedy
ojciec próbował mnie dotknąć, matka na niego popatrzyła spod byka i natychmiast
wycofał swój manewr.
Przytuliła
mnie mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Nie
chciałem jej słuchać, jej słowa nie przynosiły ukojenia ani na chwilę. Stanąłem
koło niej przez cały czas powstrzymywałem łzy. Kilka nawet zleciało, co nie
uszło jej uwadze. Patrzyłem i czekałem aż ta udręka się wreszcie
skończy..
W miedzy czasie na środek wyszedł Longbottom.. znów usłyszałem komentarz Gada oraz szyderstwo pozostałych, a temu idiocie zachciało się coś powiedzieć ( Poważnie… Gryfonom chyba życie nie miłe, że pchają się tam gdzie nie trzeba) co wyraźnie nie spodobało się Voldemortowi. Nie słuchałem tego kretyna od momentu, gdy powiedział ''Nie ważne, że Harry nie żyje'' (Zajebisty kolega nie ma co.. Gdzie się tacy znajdują, bo chcę unikać takich ludzi).
W miedzy czasie na środek wyszedł Longbottom.. znów usłyszałem komentarz Gada oraz szyderstwo pozostałych, a temu idiocie zachciało się coś powiedzieć ( Poważnie… Gryfonom chyba życie nie miłe, że pchają się tam gdzie nie trzeba) co wyraźnie nie spodobało się Voldemortowi. Nie słuchałem tego kretyna od momentu, gdy powiedział ''Nie ważne, że Harry nie żyje'' (Zajebisty kolega nie ma co.. Gdzie się tacy znajdują, bo chcę unikać takich ludzi).
Miałem
ochotę wyjść i pokazać mu jak to nie ważne, że Harry nie żyje i skoro ludzie
umierają codziennie, to on też w takim razie nie musiał
żyć. Niestety od tego czynu powstrzymała mnie matka łapiąc mocniej
ramię (I dla jasności.. to był całkiem mocny uścisk). Przez cały tamten czas
próbowałem się jej wyrwać powtarzając cicho ''Zabije go, Zabije go, zabije''
każde kolejne było co raz głośniejsze. Jednak matka dalej mnie trzymała
mówiąc żebym się uspokoił. Uciszyłem się całkowicie nie wierząc, że znów
moje emocje wzięły górę. Na moje szczęście wszyscy byli zajęci z śmianiem się z
Longbottoma.
Nie
powiem, ze jego paplanina nie była wzruszająca i całkowicie w miarę motywująca,
ale to nie zmienia faktu, że Harry nie żył.
Nagle
przeszedł do kulminującego momentu swojego monologu i w tamtym momencie ten
przygłup rzucił ciało mojego ukochanego jak by to była szmaciana lalka, miałem
go ochotę zatłuc gołymi rękoma (Pół olbrzyma geniuszu... prędzej to on by Cię
zabił). Jednak coś było nie tak, mina gada przestała szczerzyć zęby,
a pojawił się grymas nie dowierzania. Spojrzałem w stronę w
którą wtedy patrzył i to co zobaczyłem napełniło moje serce radością. On żył.
Stał
na własnych nogach rzucając zaklęcie prosto w węża po czym schował się za
kolumnami. Ojciec
już chciał pomóc swojemu panu, ale matka wołała do niego jak by
był nieposłusznym dzieckiem. Następnie wzięła mnie za rękę
i mimo moich sprzeciwów zaciągnęła mnie na most.
Tłumaczyłem
jej, że muszę tam być, że chce zostać z Harrym. Ona nic się nie
odezwała prowadziła mnie dalej za rękę odchodząc co raz dalej.
Zatrzymałem
się gdzieś przy końcu i widziałem jak Harry walczy z Voldemortem. Później
widziałem postać upadającą na chodnik. Nie martwiłem się, ponieważ dobrze
wiedziałem, że to oznaczało upadek Czarnego Pana. Uśmiechnąłem się skrycie, a
po chwili uśmiech znikł z mojej twarzy… po wszystkim podeszła do niego
Weasley'ówna i pocałowała go.
Matka
wołała mnie z tyłu, a ja patrzyłem jak moja miłość zostaje mi odebrana… bez
żadnej szansy na szczęśliwe zakończenie…
Koniec…
Ale czy aby na pewno ?
Ale czy aby na pewno ?
Jak wam się podobało?
(Swoją opinię możecie wystawić w postaci komentarza)
____________________________________________________________________________________________________________________________
* Powinnam wcześniej wyjaśnić te nawiasy… są to komentarze obecnego Draco..
**Zabini – W książce jest Crabbe’a, ale mi się bardziej podoba wersja właśnie z Zabini'm
To nie może być koniec! :O Jak dla mnie to zakończenie nie jest happy endem i ogólnie się oburzyłam!
OdpowiedzUsuńYubin
To nie koniec bo już nie kumam dziwnie napisane ale ok :)
OdpowiedzUsuńNjet, to nie może być prawdziwe zakończenie, nie akceptuję takiego zakończenia, Nerruś :<
OdpowiedzUsuńAczkolwiek jeśli chodzi o stylistykę, nie wnikając głębiej w treść, to jest napisane super, bardzo klimatycznie.
Kim
To na pewno nie może być koniec.
OdpowiedzUsuńsandy123
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ale to nie może być koniec, Sanpe ma chyba jakiś plan....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia