Rozdział 3
_______________________________________________________________________________________________________
Minęły
cztery dni od nocy spędzonej w Hotelu Plaza. I póki co jedyne co zrobiliśmy, to wynajęliśmy
pokój w jakimś przydrożnym motelu. Przez ten czas miałem jednak sporo czasu by
jeszcze raz przemyśleć wszystko na trzeźwo. A rozważałem dwie opcje.
Pierwsza, próbować przekonać Malfoy'a, by
sprawdzić, czy Taylor mówił prawdę. Druga, zrobić wszystko na własną rękę i
liczyć, że jeżeli jakimś cudem, auror faktycznie mówił prawdę, mieć nadzieję
na, to że Draco w drodze wyjątku nie będzie się wściekać.
Pójść na czarny rynek, załatwić przemytnika lub bardziej ryzykowne, aportować się aż do samej Francji. Zaś później kierować się strzałką do celu i niepostrzeżenie wrócić. Opcjonalnie w razie powodzenia, obwieścić Draconowi dobrą wiadomość i wysłuchać jego tyrady. Natomiast w razie niepowodzenia. Milczeć i modlić się, żeby niczego się nie dowiedział.
W rzeczywistości nie chciałem go okłamywać. Tym razem mam więcej do stracenia niż ujemne punkty, czy szlaban ze Snape'm. W grę chodziło zaufanie, które nie raz było wystawione na próbę i to głównie z mojej winy.
Oczywiście wierzyłem, że dobrze ich ukryto. Aczkolwiek skoro trafili na nasz ślad. Po prostu wolałem się upewnić.
Poza wizytami na czarnym rynku, faktycznie sporo spędzałem czasu w skrytce. A wszystko po to, aby znaleźć pewną rzecz.
Jeżeli chodzi o Dracona, to też do końca święty nie był. Dalej uparcie twierdzi, że we Włoszech było mu za gorąco. I w sumie jestem w stanie, w to nawet uwierzyć. Zwłaszcza, że już pierwszego dnia po godzinie pobytu, jego skóra na twarzy zrobiła się czerwona i cały następny dzień, póki nie znalazłem przejścia do magicznej części, przesiedział w pokoju, w schronisku. Oczywiście całkowicie nadąsany
- ''Mówiłem kup mi magiczny krem, a nie tą mugolską tandetę, która rzekomo ma chronić przed słońcem''- powiedział smarując zaczerwienioną twarz.
Szkoda tylko, że nawet nie użył tego mugolskiego kremu, ale niech mu będzie.
Wcześniej dość często wracałem do tamtego kraju myślami, analizując co głównym powodem tego, że Draco z dnia na dzień tak bardzo chciał opuścić ten kraj. Mimo że z początku wydawał się zachwycony samym pomysłem
To nie tak, że go o coś podejrzewałem, ufam mu. Jednak zdecydowanie musiało się coś wydarzyć, skoro oznajmiając mi, że ma dość tego słońca był do tego, jakby zdenerwowany, a może raczej lekko spanikowany.
Ale nie zamierzałem się o to wypytywać, gdyż założyłem że jak będzie chciał, to sam mi powie.
I właśnie, dlatego też postanowiłem, że spróbuję porozmawiać z nim o tym jeszcze raz, na spokojnie. Jednak musiałem się śpieszyć. Święta były za trzy dni, a Draconowi najwyraźniej spodobała się Floryda.
- Zdecydowałeś już, gdzie się przeniesiemy? – spytałem niby od niechcenia leżąc na łóżku, które powiększyliśmy zaklęciem
- Jeszcze nie – odparł krzątając się po pokoju, po czym usiadł na krawędzi łóżka
- Co powiesz na Alaskę? – zapytałem rozbawiony – zero słońca, zero wysokich temperatur
- Ha ha – powiedział sarkastycznie
- No tak. Tam będzie ci pewnie za zimno, ale od czego masz zaklęcia rozgrzewające
- Albo ciebie
- Czy ja ci wyglądam na kaloryfer?
- Jeszcze nie, ale znam odpowiednie zaklęcie – uśmiechnął się kpiąco
- Żebym, to ja czasem nie zmienił ciebie w kaloryfer
- Alaska, odpada – powiedział zdecydowanym tonem ignorując moją uwagę.
Nastała kilku minutowa cisza
- Draco.. – zacząłem, a on spojrzał na mnie. Ja podciągnąłem się do pozycji siedzącej. On usiadł koło mnie, milcząc – wiem, że postanowiliśmy, że nie będziemy drążyć tematu, ale cały czas nie daje mi to spokoju – skrzywił się i wywrócił oczyma – Może by chociaż to sprawdzić – westchnął teatralnie
- Zgaduję, że jeżeli powiem ''nie'' ty i tak zrobisz, co zechcesz, prawda?
- Jak ty mnie dobrze znasz – uśmiechnąłem się
- W końcu znam jeszcze cię ze szkoły – wymamrotał, po czym dodał już wyraźniej – szczerze mówiąc myślałem, że zamierzasz zrobić to za moimi plecami.
- Prawdę mówiąc… miałem taki zamiar – zmrużył oczy – z początku – podkreśliłem - jednak jak zdążyłeś zauważyć tego nie zrobiłem.
- Bardzo mi miło, że tak postanowiłeś
- więc jak brzmi twoja odpowiedź?
- Jak wspomniałem wcześniej. Nawet jeżeli będę przeciwny, ty i tak zrobisz jak postanowiłeś. Z tym, że teraz będę tego w pełni świadom – znów westchnął – Może chociaż zadzwońmy po tego całego Taylora…
- Po co?
- Coś w tym jest..
- Gdzie schowałeś tą jego wizytówkę?
- Skąd… - urwałem widząc jego spojrzenie mówiące ''nawet nie próbuj robić ze mnie idioty'' – nie mam pytań. Jest w kieszeni kufra – wstał i podszedł do mojego kufra – czekaj.. – wyjął z niego złoty znicz
- Poważnie ? – spojrzał na mnie znacząco, a ja nabrałem powietrza czekając na dalszy ciąg wypowiedzi – od kiedy jesteś taki sentymentalny? – wypuściłem powietrze z wyraźną ulgą
- Od zawsze? Noszę przecież szalik z Ggryffindor'u… - wywrócił oczyma i odłożył znicz na miejsce, następnie wyjął z niej wizytówkę i ''kompas'' , z czego to drugie włożył do kieszeni spodni, a później ni z tego ni owego obwieścił
- Zjadłbym coś – przerwał mi
- To rusz tyłek i coś sobie kup – spojrzał na mnie – O nie..
- Harry..
- Nie – powiedziałem stanowczo, a ten wgramolił się na mnie
- Nic ci nie będzie, a poza tym mamy eliksir
- Skończył się, a nie chcesz chyba, abym łykał mugolskie leki. Mmm.. Harry
- Nie. Rusz tyłek i sam sobie idź po te jedzenie
- Proszę – patrzył na mnie jak kot – ładnie proszę
- Do diabła z tobą – powiedziałem – Ostatni raz, słyszysz. Później jak coś będziesz chciał, sam bierzesz tyłek w troki, jasne ?
Choć w sumie ani trochę mnie, to nie zdziwiło. Nie po takim czasie spędzonym razem
Cale szczęście, że Andromeda mieszka w mugolskim Londynie, przynajmniej możemy wysłać Teddy'emu paczkę z listem.
- Dzisiaj? – spytałem nabierając na widelec resztki ryżu
- Nie. Możemy jutro, będziemy mieli sporo czasu do wieczora – wziął do ust ostatniego pierożka, po czym przełknął - Jak myślisz, co mu kupić ? - kontynuował
– Może maskotkę?
- Myślałem nad tym, ale to dostał od nas na urodziny.
- Wydaje mi się, że tego nigdy za dużo
- Możliwe, ale trochę to już będzie oklepane
- Zobaczymy w sklepie
Następnego dnia tak jak planowaliśmy, poszliśmy do sklepu po prezent dla Teddy'ego, choć mieliśmy spory dylemat, czy nie kupić jeszcze jakiegoś drobiazgu dla reszty. Jednak ostatecznie woleliśmy się na nic nie nastawiać. Jeżeli faktycznie w tym roku spędzimy święta w większym gronie to, to czy mamy coś pod choinką, czy nie. Nie będzie miało żadnego znaczenia.
Po zakupach poszliśmy coś zjeść. Następnie wróciliśmy do pokoju.
Nie wiem jak Malfoy, ale ja strasznie się denerwowałem i gdyby nie on, to pewnie palił bym jeden za drugim.
Powoli zbliżał się wieczór, Taylora jak nie było tak nie ma.
- Może coś mu wypadło – powiedziałem sam w to nie wierząc
- Myślisz? - westchnąłem
- Nie. Myślę, że po prostu nas olał, bo nie mógł wyciągnąć listu od Parkinson
- To jak? – spytał Draco chcąc najwyraźniej odciągnąć moje myśli - Floryda? - westchnąłem
– Floryda - odpowiedziałem zrezygnowany, choć gdzieś w środku miałem głupią nadzieje, że jeszcze się zjawi. Niestety jak się okazało nadzieja była złudna.
Jako, że wszystko było spakowane już wczorajszego wieczora, zostało nam tylko oddać klucze i iść na dworzec.
- Wszystko masz? – przytaknął
- chociaż sprawdzę jeszcze pod łóżkiem
- To ja pójdę w tym czasie zapalić - wziąłem paczkę leżącą na stoliku i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je, a w nich stal już Scott Taylor, który miał zamiar zapukać
- Co za wyczucie – powiedział uśmiechając się
- Właściwie, to wychodziłem zapalić - wzrok aurora od razu padł na trzymaną w ręku paczkę
- No proszę – powiedział za moimi plecami Draco – Toż to Pan Scott ''Spóźnialski'' Taylor
Przepuściłem go do środka
- Wystarczy Scott ''Spóźnialski'' Taylor – wyszczerzył się – Wystarczy bez tego ''Pan''. W końcu jestem niewiele starszy od was
- Nie znaczy, że musimy się spoufalać – mruknął blondyn – Nie miałeś iść zapalić ?
- A.. tak.. – odparłem i wyszedłem wkładając papierosa do ust i podpaliłem, choć w sumie to jakoś odechciało mi się palić, wiec zgasiłem go w połowie, odwróciłem i chwyciłem za klamkę i nacisnąłem ją. Tym samym otwierając drzwi.
Gdy je otworzyłem pierwsze co od razu rzuciło mi się w oczy, to że Taylor stał naprzeciw Dracona śmiejąc się.
Taylor sobie najwyraźniej z mojej obecności nie zrobił, dalej się głupio szczerzył.
- Daj ten cholerny list - wkurzony Dracon wyrwał mu z ręki list, który auror trzymał nad głową – przerośnięty dzieciak – skomentował tylko i przerwał kopertę. A następnie zanurzył się w treści. Rozbawiony Taylor podszedł do mnie
– Łatwo się z nim droczyć, co? - spytał
- No, ale błagam. Bez tego ''Pan''. Scott w zupełności wystarczy – znowu się uśmiechnął
A ten co tak się ciągle szczerzy?
- A co do spóźnienia – kontynuował - to już tłumaczę. Faktycznie tak się z Draconem umówiłem, ale zapomniałem o różnicy czasowej – no tak, pomyślałem – Przemieściłem się za pomocą świstoklika o dziesiątej czasu Nowojorskiego. Londynie zaś była trzecia w nocy. Musiałem, więc przeczekać do przynajmniej do godziny dziesiątej czasu londyńskiego. Później trochę zajęło mi znalezienie Pansy. Po drodze wpadłem na kilka osób i trochę się to przeciągnęło. Kiedy wszystko załatwiłem tu już było późno, miałem tylko nadzieje że nie wyjdziecie tego samego dnia, ale widać miałem szczęście – wyszczerzył się, a w tym samym momencie Draco skończył czytać. Spojrzałem na niego pytająco
- Wszystko w porządku – odburknął
Pewnie trochę szkoda było mu tej Florydy, ale czym jest Floryda w porównaniu z spotkaniem po dwóch latach z rodzicami.
- To jak dostaniemy się do Francji – spytałem patrząc się na niego, Draco zrobił to samo
- Świstoklikiem – odparł jak by to było wręcz oczywiste. A ja zacząłem zastanawiać się, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem – Dziwne, że sami na to nie wpadliście
Odwróciłem się w stronę blond fretki – wyjaśnisz dlaczego na to nie wpadliśmy ?
- Ależ oczywiście, że ci wyjaśnię mój drogi – patrzyłem na niego uważnie – Po pierwsze: Byłeś zajęty braniem pod uwagę tylko ryzykownych środków transportów, gdyż to się tyczy Po drugie: nie znosisz świstoklików – już otwierałem usta - a ja, zanim mi przerwiesz, byłem zajęty wybijaniem ci ich z głowy.
- Nie lubisz Świstoklików? Przecież to najwygodniejszy środek transportu zaraz po aportacji – odrzekł Scott
- Jakby ciebie puchar przeniósł na cmentarz, gdzie odrodził się pewien Gad, też byś ich nie lubił. Poza tym…. Nie ważne
- Gad? – spytał się chcąc się upewnić, czy aby dobrze zrozumiał – Czy chodzi może o Vol..
- Tak – odpowiedziałem szybko – jak już o nim wspominamy, to właśnie tak
- Potter martwi się, że Weasley mógł założyć namiar na wszystkie możliwe nazwy jakim się tytułował, łącznie z imieniem i nazwiskiem. Tak jak to wcześniej zrobił wcześniej wspomniany Gad. Zwłaszcza, że nie liczni byli na tyle ''odważni'', zwłaszcza ty. Żeby wymawiać jego imię
- Nic o tym nie wiem, czyli raczej niczego takiego nie zrobił
- Mówiłem ci, że Weasley jest za głupi, żeby na to wpaść
Milczałem. Nie zamierzałem się przyznawać do tego, że sam zacząłem tak myśleć.
- Idziemy ?- spytał auror, po czym wszyscy wyszliśmy z budynku
- Pójdę oddać klucze – powiedziałem starając się brzmieć normalnie, choć jeżeli miałem być szczery, wolałem nie zostawiać Dracona z Taylorem.
- Aportujmy się do Central Parku, stamtąd użyjemy Świstoklika
Leżałem tak przez chwilę czując jak śnieg na ziemi roztapia się pode mną, tworząc mokrą plamę z tyłu spodni. Zaś na moją twarz opadały płatki, które po styczności z moja skórą zmieniały się w kropelki wody.
- To teraz już wiem, dlaczego znielubisz tego środka transportu – odezwał się starszy
- Oczywiście Potter. Jak zwykle zaliczyłeś upadek – stanął nade mną z skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej, a ja nie miałem ochoty tego komentować – Przeziębisz się jak będziesz tak długo leżał.
- Nic mi nie będzie – odpowiedziałem w końcu - Dołączysz ?
- Do usług – uśmiechnąłem się. Nasze twarze powoli się przesuwały co raz bliżej i bliżej.
Ktoś z boku mógłby powiedzieć, że to nasz pierwszy pocałunek.
- Poważnie ? – spytał starszy mężczyzna. Ja tylko wzruszyłem ramionami – No to pozazdrościć, choć z drugiej strony mnie to nie dziwi
- Podobno, mówi się, że Potterowie mają w żyłach ogień – uśmiechnął się, a ja nie bardzo wiedziałem jak mam to interpretować
- To by wiele wyjaśniało – mruknął pod nosem Malfoy
- Tak słyszałem – dodał auror. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
Draco szedł koło mnie, zaś Taylor lekko z przodu
- Założę się, że mimo, iż tego nie okazujesz. Cholernie się cieszysz, że zobaczysz rodziców – powiedziałem pół szeptem. Zaś on tylko na mnie spojrzał. Znałem to spojrzenie, to było spojrzenie typu ''nawet nie wiesz jak bardzo''
Za błędy przepraszam, jeszcze je wyłapuje!
Komentarze są mile widziane : )
_______________________________________________________________________________________________________
Witam !
No wiem, wiem kolejne spóźnienie.
Jednak tym razem, w połowie winę ponosi pewien białowłosy łowca potworów
Książki mnie tak wciągnęły, że nie mogłam się od nich
oderwać
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńtak, tak 31.10 - to moje urodziny, spóźnione ale wszystkiego dobrego (i aby bloger Cię nie denerwował) :D zatem na przyszły rok trzeba zrobić imprezkę ;) przyjdzie Harry z Draco i inni ;)
trochę spóźnione, ale ostatnie dwa tygodnie były dla mnie takie, że nie zaglądałam nigdzie, więc jedynie tak: mam nadzieję, że Święta minęły miło, i wszystkiego dobrego w Nowym Roku... ;)
nawet nie wiesz jak się ucieszyłam z nowego rozdziału ;) (myślałam że dam radę przeczytać, niestety tak się nie stało) (jestem dopiero na momencie przymilania się Draco aby Harry poszedł po jedzenie), ale na dniach do kończę czytanie i skomentuję, albo jeszcze w tym roku, no albo zaraz na początku stycznia... ale w każdym bądź razie chciałam na wszelki wypadek jeszcze w tym roku się odezwać :D
weny, pomysłów życzę...
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwitaj w Nowym Roku :)
fantastycznie, och Harry nie nabieraj się na to spojrzenie, niech sam sobie idzie... ciekawe jak jest u draco - tu ostoja na zewnątrz, a w środku cieszy się jak małe dziecko które dostało lizaka z powodu że zobaczy rodziców pewnie... i już tuż, tuż pocałunek a ten musiał przerwać, ale kto otworzyl drzwi Lucjusz czy no niewiem Severus, Syriusz (bo moga żyć, prawda?)
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńja z pytaniem o rozdzialik, bo ja już tęsknie, popadłam w obsesję, zaglądam codzienne tutaj...
weny, czasu, chęci, pomysłów i motywacji życzę...
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Harry nie nabieraj się na to spojrzenie! :) Draco - tu ostoja, a w środku cieszy się jak małe dziecko które dostało lizaka... z powodu że zobaczy rodziców... pocałunek juz tuż tuż a ten musiał przerwać, ale kto otworzył drzwi Lucjusz, Severus, Syriusz... a może jeszcze ktoś imny
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka