Kolejny rozdział, który pisał mi się w męczarniach. Chyba idzie mi co raz gorzej...
Rozdział 3
_______________________________________________________________________________________________________
Minęły
cztery dni od nocy spędzonej w Hotelu Plaza. I póki co jedyne co zrobiliśmy, to wynajęliśmy
pokój w jakimś przydrożnym motelu. Przez ten czas miałem jednak sporo czasu by
jeszcze raz przemyśleć wszystko na trzeźwo. A rozważałem dwie opcje.
Pierwsza, próbować przekonać Malfoy'a, by
sprawdzić, czy Taylor mówił prawdę. Druga, zrobić wszystko na własną rękę i
liczyć, że jeżeli jakimś cudem, auror faktycznie mówił prawdę, mieć nadzieję
na, to że Draco w drodze wyjątku nie będzie się wściekać.
Oczywiście
długo myślałem nad drugą opcją, która była wręcz idealna, a plan prosty i do
zrealizowania.
Pójść
na czarny rynek, załatwić przemytnika lub bardziej ryzykowne, aportować się aż
do samej Francji. Zaś później kierować się strzałką do celu i niepostrzeżenie
wrócić. Opcjonalnie w razie powodzenia, obwieścić Draconowi dobrą wiadomość i
wysłuchać jego tyrady. Natomiast w razie niepowodzenia. Milczeć i modlić się,
żeby niczego się nie dowiedział.
W rzeczywistości nie chciałem go okłamywać. Tym
razem mam więcej do stracenia niż ujemne punkty, czy szlaban ze Snape'm. W grę
chodziło zaufanie, które nie raz było wystawione na próbę i to głównie z mojej
winy. Nie
było to nic poważnego. I głównie z czasu, w którym mogłem za często odwiedzać Gringota,
gdzie tak naprawdę kręciłem się po magicznym czarnym rynku, chcąc dowiedzieć się czegoś, czego dotyczyło sytuacji w Anglii. Czy też wieści dotyczących Państwa
Malfoy.
Oczywiście
wierzyłem, że dobrze ich ukryto.
Aczkolwiek skoro trafili na nasz ślad. Po prostu wolałem się upewnić.
Poza
wizytami na czarnym rynku, faktycznie sporo spędzałem czasu w skrytce. A
wszystko po to, aby znaleźć pewną rzecz.
Jeżeli
chodzi o Dracona, to też do końca święty nie był. Dalej uparcie twierdzi, że we
Włoszech było mu za gorąco. I w sumie jestem w stanie, w to nawet uwierzyć. Zwłaszcza,
że już pierwszego dnia po godzinie pobytu, jego skóra na twarzy zrobiła się
czerwona i cały następny dzień, póki nie znalazłem przejścia do magicznej
części, przesiedział w pokoju, w schronisku. Oczywiście całkowicie nadąsany
- ''Mówiłem kup mi magiczny krem, a nie tą
mugolską tandetę, która rzekomo ma chronić przed słońcem''- powiedział smarując
zaczerwienioną twarz.
Szkoda
tylko, że nawet nie użył tego mugolskiego kremu, ale niech mu będzie.
Wcześniej dość często wracałem do tamtego
kraju myślami, analizując co głównym powodem tego, że Draco z dnia na dzień tak
bardzo chciał opuścić ten kraj. Mimo że z początku wydawał się zachwycony samym
pomysłem
To
nie tak, że go o coś podejrzewałem, ufam mu. Jednak zdecydowanie musiało się coś wydarzyć, skoro oznajmiając mi, że ma dość tego słońca był
do tego, jakby zdenerwowany, a może raczej lekko spanikowany.
Ale
nie zamierzałem się o to wypytywać, gdyż założyłem że jak będzie chciał, to sam
mi powie.
I właśnie, dlatego też postanowiłem, że spróbuję
porozmawiać z nim o tym jeszcze raz, na spokojnie. Jednak musiałem się
śpieszyć. Święta były za trzy dni, a Draconowi najwyraźniej spodobała się
Floryda.
-
Zdecydowałeś już, gdzie się przeniesiemy? – spytałem niby od niechcenia leżąc
na łóżku, które powiększyliśmy zaklęciem
- Jeszcze nie – odparł krzątając się po pokoju, po czym usiadł na krawędzi łóżka
-
Co powiesz na Alaskę? – zapytałem rozbawiony – zero słońca, zero wysokich
temperatur
-
Ha ha – powiedział sarkastycznie
-
No tak. Tam będzie ci pewnie za zimno, ale od czego masz zaklęcia rozgrzewające
-
Albo ciebie
-
Czy ja ci wyglądam na kaloryfer?
-
Jeszcze nie, ale znam odpowiednie zaklęcie – uśmiechnął się kpiąco
-
Żebym, to ja czasem nie zmienił ciebie w kaloryfer
-
Alaska, odpada – powiedział zdecydowanym tonem ignorując moją uwagę.
Nastała
kilku minutowa cisza
-
Draco.. – zacząłem, a on spojrzał na mnie. Ja podciągnąłem się do pozycji
siedzącej. On usiadł koło mnie, milcząc – wiem, że postanowiliśmy, że nie
będziemy drążyć tematu, ale cały czas nie daje mi to spokoju – skrzywił się i
wywrócił oczyma – Może by chociaż to sprawdzić – westchnął teatralnie
-
Zgaduję, że jeżeli powiem ''nie'' ty i tak zrobisz, co zechcesz, prawda?
-
Jak ty mnie dobrze znasz – uśmiechnąłem się
-
W końcu znam jeszcze cię ze szkoły – wymamrotał, po czym dodał już wyraźniej –
szczerze mówiąc myślałem, że zamierzasz zrobić to za moimi plecami.
-
Prawdę mówiąc… miałem taki zamiar – zmrużył oczy – z początku – podkreśliłem - jednak
jak zdążyłeś zauważyć tego nie zrobiłem.
-
Bardzo mi miło, że tak postanowiłeś
-
więc jak brzmi twoja odpowiedź?
-
Jak wspomniałem wcześniej. Nawet jeżeli będę przeciwny, ty i tak zrobisz jak
postanowiłeś. Z tym, że teraz będę tego w pełni świadom – znów westchnął – Może
chociaż zadzwońmy po tego całego Taylora…
-
Po co?
-
A jak zamierzasz dostać się.. w to miejsce ? Aportacja jest zbyt ryzykowna – dodał,
kiedy ja ledwo co otworzyłem usta - Nawet o tym nie myśl. Rozmawialiśmy już o
tym Panie ''Umiem się aportować na duże dystanse'' – spojrzał na mnie spod
byka, a ja dałem za wygraną. Po czym kontynuował - A o ile mi wiadomo na
lotniskach nie ma miejsc. Ludzie wylatują na święta do rodzin, albo do
cieplejszych krajów – otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale blondyn znów mnie
wyprzedził – I nawet nie myśl o przemytnikach. Mogą wydać nas nawet bez
mrugnięcia okiem, jeżeli będzie im się bardziej opłacać
To
było przerażające jak jedna osoba może znać mnie na wylot. Sama Hermiona
miewała czasem z tym problemy -''żeby wiedzieć co zrobisz trzeba być tobą,
albo siedzieć ci w głowie'' – powiedziała pewnego razu
Zaś
ja cieszyłem się jak głupi, że nie tak łatwo odgadnąć moje myśli. A
tu pojawia się Jaśnie Pan Draco Malfoy, który okazuje się, że może uchodzić za
znawcę. A przecież spotykamy się od… ja wiem, czterech lat? Natomiast on zachowuje
się jakby to było dwa razy tyle.
-
Coś w tym jest..
-
Gdzie schowałeś tą jego wizytówkę?
-
Skąd… - urwałem widząc jego spojrzenie mówiące ''nawet nie próbuj robić ze mnie
idioty'' – nie mam pytań. Jest w kieszeni kufra – wstał i podszedł do mojego
kufra – czekaj.. – wyjął z niego złoty znicz
-
Poważnie ? – spojrzał na mnie znacząco, a ja nabrałem powietrza czekając na
dalszy ciąg wypowiedzi – od kiedy jesteś taki sentymentalny? – wypuściłem
powietrze z wyraźną ulgą
-
Od zawsze? Noszę przecież szalik z Ggryffindor'u… - wywrócił oczyma i odłożył znicz na miejsce,
następnie wyjął z niej wizytówkę i ''kompas'' , z czego to drugie włożył do
kieszeni spodni, a później ni z tego ni owego obwieścił
-
Zjadłbym coś – przerwał mi
-
To rusz tyłek i coś sobie kup – spojrzał na mnie – O nie..
-
Harry..
-
Nie – powiedziałem stanowczo, a ten wgramolił się na mnie
-
Harry.. – szepnął mi do ucha – wiesz przecież, że łatwo się przeziębiam
-
Nic ci nie będzie, a poza tym mamy eliksir
-
Skończył się, a nie chcesz chyba, abym łykał mugolskie leki. Mmm.. Harry
-
Nie. Rusz tyłek i sam sobie idź po te jedzenie
-
Proszę – patrzył na mnie jak kot – ładnie proszę
-
Do diabła z tobą – powiedziałem – Ostatni raz, słyszysz. Później jak coś
będziesz chciał, sam bierzesz tyłek w troki, jasne ?
-
Ależ oczywiście – powiedział bez przekonania, cały czas uśmiechając się zadowolony
z siebie. Następnie zszedł ze mnie, abym
mógł wstać
Wstałem
i założyłem buty
-
Chcesz coś konkretnego? – spytałem zakładając kurtkę
-
Chcę pierożki won ton - blondyn
przyglądał mi się\
-
Za daleko. Może po prostu zamówimy przez telefon
-
Będziesz później marudził, że musiałeś płacić za dowózkę – powiedział obojętnym
tonem
-
To kupie ci Kebaba. Akurat widziałem, że stoisko jest nie daleko – skrzywił
się, a ja zupełnie się tym nie przejmując, wyszedłem
Pierożków mu się
zachciało.. Może od razu wyślij mnie po nie do Chin..
Mimo, że nie padało na dworze było mroźno,
zaś na chodnikach leżał śnieg.
Wszedłem
w boczną alejkę i aportowałem się niedaleko chińskiej restauracji, gdzie
serwowali, według Malfoy'a, najlepsze pierożki.
Zamówiłem
Draconowi pierożki. Zaś sobie, skoro i tak tu jestem, smażony ryż z
wieprzowiną.
Eh.. tyle razy obiecałem sobie, że nie dam się
nabrać na te jego słodkie oczka kota. A jednak za każdym razem udaje mu się
mnie namówić. Jeżeli to jakiś rodzaj magii, to Malfoy jest w niej zdecydowanie mistrzem
– westchnąłem
Zapłaciłem i wziąłem zamówienie
Kiedy
otworzyłem drzwi od pokoju od razu uderzyła we mnie fala ciepła
Dzięki ci Merlinie za
zaklęcie ogrzewające
Zamknąłem
drzwi
-
Proszę, twoje pierożki - podałem mu pojemnik z pierożkami
-
Myślałem, że poszedłeś po kebaba
-
Żebyś mnie razem z nim za drzwi, na to zimno wyrzucił. Podziękuję –
powiedziałem w między czasie wyciągając swoje zamówienie
Draco
usiadł i wziął pałeczki do ręki i zaczął jeść. W miedzy czasie otworzyłem
pudełko
- Ładnie pachnie. Co to ? – spytał, a ja
przywołałem widele
-
Smażony ryż z wieprzowiną
-
Od tego masz pałeczki – skomentował, kiedy zacząłem nakładać sobie ryż na
widelec
-
Za dużo z tym zabawy – powiedziałem ładując sobie zawartość widelca do ust
-
Ignorant – powiedział, a ja nabiłem pierożka na widelec i wepchałem mu go do
ust, żeby przestał komentować
-
Jedz, bo wystygnie
-
Chcesz jednego ? – trzymał pierożka pałeczkami, a zaraz nachylił się do mnie. Otworzyłem
usta, a kiedy pierożek był blisko, chciałem go chwycić. Draco w tym samym
momencie odsunął go lekko.
Popatrzyłem
na niego, ten się tylko uśmiechnął
-
Kto powiedział, że w między czasie nie mogę się trochę podroczyć - znowu
przybliżył, by zaraz później zrobić, to samo co wcześniej. Westchnąłem
zrezygnowany
–
Już nie będę – przybliżył pierożka i tym razem go nie odsunął
-
Dobre – powiedziałem nakładając ryżu na widelec. Następnie powoli, tak aby nic
nie spadło, podsunąłem Draconowi
Zjadł
-
Trochę za ostre jak dla mnie
-
Jest też łagodna wersja
-
Ty i twoje zamiłowanie do ostrych potraw
-
Nie tylko potrawy lubię na ostro – puściłem mu oczko, a on momentalnie zaczął
się czerwienić i mamrotać coś pod nosem wkładając sobie pierożka do ust. Zaśmiałem się
Uroczy..
Odchrząknął
dalej cały czerwony
-
Dzwoniłem do Taylora – powiedział bawiąc się pierożkiem
Trzeba
było przyznać, że Malfoy jak na osobę, która wychowała się w tradycyjnej
magicznej rodzinie. Radził sobie z niektórymi urządzeniami lepiej niż Ron, choć
zawsze wydawało mi się, że Weasley miał z tymi rzeczami większą styczność niż
Draco.
A
jednak byłem w mocnym szoku.
Trzeba
było przyznać, że blondyn nie zachowywał się jakby to była dla niego
nowość. A wiem to, bo widziałem jego
reakcję w momencie, gdy faktycznie pierwszy raz z czymś się spotkał np. z telefonem
-
Naprawdę? – zdziwiłem się – dałeś radę? – uśmiechnąłem się złośliwie – czy ktoś
ci pomagał?
-
Z początku mi się udało… prawie, bo dodzwoniłem się do…- urwał na chwilę -
nawet nie pytaj gdzie… - zacząłem się śmiać – i z czego się głupio śmiejesz,
nie moja wina!
-
Oczywiście, że nie. Przecież nic nie mówię – nie przestałem się śmiać
–
więc przestań się śmiać
-
To jak dodzwoniłeś się do niego, czy jak zjemy, to mam to zrobić?
-
Obejdzie się. Słysząc moje wyklinanie, na to piekielne urządzenie, pomogła mi
dziewczyna, z recepcji. I nim coś powiesz. Tak, wykasowałem jej pamięć
-
I?
-
I, co? Nic. Powiedział, że przyjdzie jutro pod wieczór.
-
Tak późno?
-
W sumie mógł wcześniej, ale kazałem jemu przynieść list od Pansy
-
Czemu od Parkinson, a nie od twojej matki?
-
Ponieważ Pansy jest uparta. Nie napisze niczego pod przymusem, a nawet gdyby…
to już się nie martw.. zorientuję się od razu
-
Macie sekretny kod? – spojrzałem na niego uważnie lekko rozbawiony
-
Tak, mamy. Coś ci nie pasuje?
-
Nie – uśmiechnąłem się rozbawiony – skąd…
No
proszę czego ja się tu dowiaduje. Nawet ktoś taki jak Draco Malfoy ma coś tak
przyziemnego jak ''Sekretny kod'', który używa z przyjaciółką.
Choć
w sumie ani trochę mnie, to nie zdziwiło. Nie po takim czasie spędzonym razem
-
Musimy iść do centrum handlowego po prezent dla Edwarda – powiedział chcąc
najprawdopodobniej zmienić temat.
Może i jesteśmy ścigani, ale nie zamierzałem
zapominać w moim chrześniaku. Poza tym dzięki temu wiedzą, że jeszcze się nie
pozabijaliśmy.
Cale
szczęście, że Andromeda mieszka w mugolskim Londynie, przynajmniej możemy
wysłać Teddy'emu paczkę z listem.
-
Dzisiaj? – spytałem nabierając na widelec resztki ryżu
-
Nie. Możemy jutro, będziemy mieli sporo czasu do wieczora – wziął do ust
ostatniego pierożka, po czym przełknął - Jak myślisz, co mu kupić ? -
kontynuował
–
Może maskotkę?
- Myślałem nad tym, ale to dostał od nas na
urodziny.
-
Wydaje mi się, że tego nigdy za dużo
-
Możliwe, ale trochę to już będzie oklepane
-
Zobaczymy w sklepie
Następnego dnia tak jak planowaliśmy,
poszliśmy do sklepu po prezent dla Teddy'ego, choć mieliśmy spory dylemat, czy
nie kupić jeszcze jakiegoś drobiazgu dla reszty. Jednak ostatecznie woleliśmy
się na nic nie nastawiać. Jeżeli faktycznie w tym roku spędzimy święta w
większym gronie to, to czy mamy coś pod choinką, czy nie. Nie będzie miało
żadnego znaczenia.
Po
zakupach poszliśmy coś zjeść. Następnie wróciliśmy do pokoju.
Nie
wiem jak Malfoy, ale ja strasznie się denerwowałem i gdyby nie on, to pewnie
palił bym jeden za drugim.
Powoli
zbliżał się wieczór, Taylora jak nie było tak nie ma.
-
Może coś mu wypadło – powiedziałem sam w to nie wierząc
-
Myślisz? - westchnąłem
-
Nie. Myślę, że po prostu nas olał, bo nie mógł wyciągnąć listu od Parkinson
- To jak? – spytał Draco chcąc najwyraźniej
odciągnąć moje myśli - Floryda? - westchnąłem
–
Floryda - odpowiedziałem zrezygnowany, choć gdzieś w środku miałem głupią
nadzieje, że jeszcze się zjawi. Niestety jak się okazało nadzieja była złudna.
Jako, że wszystko było spakowane już wczorajszego wieczora, zostało
nam tylko oddać klucze i iść na dworzec.
-
Wszystko masz? – przytaknął
-
chociaż sprawdzę jeszcze pod łóżkiem
-
To ja pójdę w tym czasie zapalić - wziąłem paczkę leżącą na stoliku i
podszedłem do drzwi. Otworzyłem je, a w nich stal już Scott Taylor, który miał
zamiar zapukać
-
Co za wyczucie – powiedział uśmiechając się
-
Właściwie, to wychodziłem zapalić - wzrok aurora od razu padł na trzymaną w
ręku paczkę
-
No proszę – powiedział za moimi plecami Draco – Toż to Pan Scott ''Spóźnialski'' Taylor
Przepuściłem
go do środka
- Wystarczy Scott ''Spóźnialski'' Taylor –
wyszczerzył się – Wystarczy bez tego ''Pan''. W końcu jestem niewiele starszy
od was
-
Nie znaczy, że musimy się spoufalać – mruknął blondyn – Nie miałeś iść zapalić
?
-
A.. tak.. – odparłem i wyszedłem wkładając papierosa do ust i podpaliłem, choć
w sumie to jakoś odechciało mi się palić, wiec zgasiłem go w połowie,
odwróciłem i chwyciłem za klamkę i nacisnąłem ją. Tym samym otwierając drzwi.
Gdy
je otworzyłem pierwsze co od razu rzuciło mi się w oczy, to że Taylor stał
naprzeciw Dracona śmiejąc się.
Czy
on jest za blisko – przeszło mi przez myśl.
Taylor
sobie najwyraźniej z mojej obecności nie zrobił, dalej się głupio szczerzył.
-
Daj ten cholerny list - wkurzony Dracon wyrwał mu z ręki list, który auror
trzymał nad głową – przerośnięty dzieciak – skomentował tylko i przerwał
kopertę. A następnie zanurzył się w treści. Rozbawiony Taylor podszedł do mnie
–
Łatwo się z nim droczyć, co? - spytał
-
Zależy jaki ma humor – odpowiedziałem starając się, aby mój głos brzmiał
obojętnie, choć miałem wielką ochotę cisnąć w niego czymś mocnym – Wydawało mi
się, że umówił się Pan z Malfoy’em na wczoraj
-
No, ale błagam. Bez tego ''Pan''. Scott w zupełności wystarczy – znowu się
uśmiechnął
A ten co tak się ciągle
szczerzy?
-
A co do spóźnienia – kontynuował - to już tłumaczę. Faktycznie tak się z
Draconem umówiłem, ale zapomniałem o różnicy czasowej – no tak, pomyślałem –
Przemieściłem się za pomocą świstoklika o dziesiątej czasu Nowojorskiego.
Londynie zaś była trzecia w nocy. Musiałem, więc przeczekać do przynajmniej do godziny dziesiątej czasu
londyńskiego. Później trochę zajęło mi znalezienie Pansy. Po drodze wpadłem na
kilka osób i trochę się to przeciągnęło. Kiedy wszystko załatwiłem tu już było
późno, miałem tylko nadzieje że nie wyjdziecie tego samego dnia, ale widać
miałem szczęście – wyszczerzył się, a w tym samym momencie Draco skończył
czytać. Spojrzałem na niego pytająco
-
Wszystko w porządku – odburknął
Pewnie
trochę szkoda było mu tej Florydy, ale czym jest Floryda w porównaniu z
spotkaniem po dwóch latach z rodzicami.
-
To jak dostaniemy się do Francji – spytałem patrząc się na niego, Draco zrobił
to samo
-
Świstoklikiem – odparł jak by to było wręcz oczywiste. A ja zacząłem
zastanawiać się, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem – Dziwne, że sami na
to nie wpadliście
Odwróciłem
się w stronę blond fretki – wyjaśnisz dlaczego na to nie wpadliśmy ?
- Ależ oczywiście, że ci wyjaśnię mój drogi –
patrzyłem na niego uważnie – Po pierwsze: Byłeś zajęty braniem pod uwagę tylko
ryzykownych środków transportów, gdyż to się tyczy Po drugie: nie znosisz
świstoklików – już otwierałem usta - a ja, zanim mi przerwiesz, byłem zajęty
wybijaniem ci ich z głowy.
-
Nie lubisz Świstoklików? Przecież to najwygodniejszy środek transportu zaraz po
aportacji – odrzekł Scott
-
Jakby ciebie puchar przeniósł na cmentarz, gdzie odrodził się pewien Gad, też
byś ich nie lubił. Poza tym…. Nie ważne
-
Gad? – spytał się chcąc się upewnić, czy aby dobrze zrozumiał – Czy chodzi może
o Vol..
-
Tak – odpowiedziałem szybko – jak już o nim wspominamy, to właśnie tak
-
Potter martwi się, że Weasley mógł założyć namiar na wszystkie możliwe nazwy
jakim się tytułował, łącznie z imieniem i nazwiskiem. Tak jak to wcześniej
zrobił wcześniej wspomniany Gad. Zwłaszcza, że nie liczni byli na tyle ''odważni'', zwłaszcza ty. Żeby wymawiać jego imię
-
Nic o tym nie wiem, czyli raczej niczego takiego nie zrobił
-
Mówiłem ci, że Weasley jest za głupi, żeby na to wpaść
Milczałem.
Nie zamierzałem się przyznawać do tego, że sam zacząłem tak myśleć.
-
Idziemy ?- spytał auror, po czym wszyscy wyszliśmy z budynku
-
Pójdę oddać klucze – powiedziałem starając się brzmieć normalnie, choć jeżeli
miałem być szczery, wolałem nie zostawiać Dracona z Taylorem.
Kiedy załatwiłem formalności spotkaliśmy się
kawałek dalej od motelu. Taylor na szczęście nie zaczepiał Dracona. Tylko stali
w milczeniu
- Aportujmy się do Central Parku, stamtąd użyjemy Świstoklika
-
A mugole?
-
Wszyscy zapewne jeszcze są w domach, poza tym jak ktoś będzie skryjemy się za
drzewami
Aportowaliśmy
się do Central Parku, faktycznie nie było prawie nikogo. Nie licząc paru
mugoli, który byli pochłonięci sobą, albo jak w przypadku pewnej staruszki,
dokarmianiem gołębi.
Taylor
wyciągnął płytę kompaktową – cóż szczęście, że nie but – pomyślałem
-
Łatwo przynajmniej schować – uśmiechnął się – gotowi? – spytał.
Draco
i Scott patrzyli się na mnie, z czego Malfoy patrzył się wzrokiem ''no już nie
ociągaj się''. Skrzywiłem się tylko na samo wspomnienie tego okropnego uczucia
w żołądku, a później na myśl o potłuczonym tyłku. W tym samym momencie jednak
wyciągnąłem rękę, jak zwykle w ostatniej chwili, a następnie poczułem znienawidzone
uczucie szarpnięcia w okolicach pępka. Świat zawirował, a po chwili wpatrywałem
się w ciemne niebo, z którego padały na ziemie, i na mnie, płatki śniegu - No
tak różnica czasowa - pomyślałem
Oczywiście zamiast wylądować raz w życiu jak
na czarodzieja przystało, ja oczywiście musiałem zaliczyć upadek. Na szczęście
plecami do ziemi.
Leżałem
tak przez chwilę czując jak śnieg na ziemi roztapia się pode mną, tworząc mokrą
plamę z tyłu spodni. Zaś na moją twarz opadały płatki, które po styczności z
moja skórą zmieniały się w kropelki wody.
-
To teraz już wiem, dlaczego znielubisz tego środka transportu – odezwał się
starszy
-
Oczywiście Potter. Jak zwykle zaliczyłeś upadek – stanął nade mną z
skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej, a ja nie miałem ochoty tego
komentować – Przeziębisz się jak będziesz tak długo leżał.
-
Nic mi nie będzie – odpowiedziałem w końcu - Dołączysz ?
-
Zapomnij – westchnąłem i podparłem się jedną ręką, tak że byłem w pozycji w
półleżącej. Następnie wyciągnąłem rękę
-
Pomożesz? – spytałem mając nadzieję, że mój głos nie zdradza ukrytego zamiaru.
On tylko zmrużył oczy, westchnął i wyciągną rękę. Nasze dłonie splotły się,
delikatnie podniosłem się, a następnie użyłem siły i przeciągnąłem mężczyznę do
siebie.
Draco
nim się spostrzegł, co tu właśnie się wydarzyło. Leżał już na mnie
-
Przyznaj, że to planowałeś – powiedział niezadowolony. Jednak mimo rzekomego
niezadowolenia, nie wyglądało na to że faktycznie mu to przeszkadza
-
Możliwe – powiedziałem odgarniając z wystających pod jego czapki włosów
-
Żaden z ciebie Gryfon, bardziej przypominasz Ślizgona – powiedział cały czas się na mnie patrząc
-
Do usług – uśmiechnąłem się. Nasze twarze powoli się przesuwały co raz bliżej i
bliżej.
Ktoś
z boku mógłby powiedzieć, że to nasz pierwszy pocałunek.
Całkiem
zabawne. Tyle razy już go całowałem, a czasami jak do chodzi właśnie do takich
sytuacji, zachowujemy się niepewnie. Tak, jakbyśmy bali się, że zaraz któryś
odwróci głowę.
-
Ekhhem – odezwał się zignorowany auror, tuż przed tym jak mieliśmy złączyć swoje
usta – nie chce przeszkadzać, ale myślę, że jeżeli Harry faktycznie nie zejdzie
z tego śniegu, może się rozchorować – Draco odwrócił lekko głowę
-
Nic mu nie będzie – powiedział, choć przez chwilę miałem wrażenie, że warknął.
Po czym wstał – Jeżeli chodzi o Potter'a to bym się nie martwił. Jego
przeziębienie, czy nawet zwykły katar nie łapie – otrzepał się, a następnie
podał mi rękę. Chwyciłem go i wstałem
- Poważnie ? – spytał starszy mężczyzna. Ja tylko wzruszyłem ramionami – No to
pozazdrościć, choć z drugiej strony mnie to nie dziwi
-
Czemu ? – zainteresowałem się
-
Podobno, mówi się, że Potterowie mają w żyłach ogień – uśmiechnął się, a ja nie
bardzo wiedziałem jak mam to interpretować
Pierwsze słyszę...
-
To by wiele wyjaśniało – mruknął pod nosem Malfoy
-
Tak słyszałem – dodał auror. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
Draco
szedł koło mnie, zaś Taylor lekko z przodu
-
Założę się, że mimo, iż tego nie okazujesz. Cholernie się cieszysz, że
zobaczysz rodziców – powiedziałem pół szeptem. Zaś on tylko na mnie spojrzał. Znałem
to spojrzenie, to było spojrzenie typu ''nawet nie wiesz jak bardzo''
-
Może i list był w porządku – odezwał się - Jednak nie chciałbym być w jego
skórze jak okaże się, że to podstęp. Przysięgam, że uduszę go gołymi rękoma.
-
Nie zdarzysz – powiedziałem, a ten zdziwiony tylko spojrzał na mnie pytającym
wzrokiem – Prędzej rzucę na niego zaklęcie mrożące, choć może zrobię wyjątek i
pokuszę się o Avadę – blondyn prychnął
-
Avada za szybka i bez bolesna
-
Sadysta – zaśmiałem się
-
Oh.. Lepszy się odezwał
Nim
jednak zdążyłem odpowiedzieć, odezwał się idący przodem, w milczeniu Taylor
-
Jesteśmy prawie na miejscu
Kamienica
niczym nie różniła się od pozostałych
-
Potter – szepnął Draco trzymający w dłoni kompas. Spojrzałem się najpierw na
kompas, później na wariującą strzałkę, która wskazywała na ruderę, którą
dzieliło ją od nas jakieś parę kroków.
Gdy
jednak przeszliśmy za bramkę, rudera zmieniła się w skromny, ale zadbany dom.
Taylor zapukał jakąś określoną ilość razy, a następnie drzwi otworzyły się, a w
nich stał…
Ciąg Dalszy Nastąpi...
Jak wam się podobało?
Za błędy przepraszam, jeszcze je wyłapuje!
Komentarze są mile widziane : )
_______________________________________________________________________________________________________
Witam !
No wiem, wiem kolejne spóźnienie.
Jednak tym razem, w połowie winę ponosi pewien białowłosy łowca potworów
Książki mnie tak wciągnęły, że nie mogłam się od nich
oderwać
Druga połowa winy leży w mojej stronie. Nie miałam zbytniego humoru,
a kiedy próbowałam pisać, zaraz to usuwałam. Bo mi się nie podobało.
Poza tym publikowanie na bloggerze stało się katorgą.
Żebym musiała poprawiać wszystkie akapit, których w rzeczywistości w Wordzie nie mam.
Toż, to MASAKRA!
Eh.. miałam w tym miesiącu wkleić dwa rozdziały, ale... cóż nie uda mi się to pewnie, więc..
Życzę wszystkim odwiedzającym bloga
Wesołych Świąt!
Odpowiedzi na Komentarze:
Basia: Czyżbyś tak jak ja miała urodziny 31 Października? W każdym bądź razie spóźnione Sto Lat i Najlepszego! Jeszcze raz dziękuję ci za wszystkie komentarze. Dziękuje, że nie skreśliłaś mojego bloga i dalej jesteś moją czytelniczką, mimo że dalej się spóźniam z dodaniem rozdziałów...
Edycja 01.01.2021 Godz. 17:30
Jako, że Sylwester za nami
Życzę wam wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku!